
Rozpocząłem terapię
13/09/2018
Skok przez płot
22/10/2018Lubiłem się uczyć. Czułem i nadal czuje się intelektualistą, miłośnikiem wiedzy. W dzieciństwie dobra nauka spełniała jeszcze jedną ważną rolę. Stanowiła swoistego rodzaju parasol ochronny. Czasami dziurawy, lecz dość skuteczny, by nie narażać się ojcu.
Tata lubił matematykę i był z niej dobry. Myślę, że do dnia dzisiejszego zna większość podstawowych definicji matematycznych i wiele wzorów.
Już w początkach nauki zobaczyłem, że będąc dobrym uczniem mam większe względy u ojca. Moje dobre oceny sprawiały mu radość i tym samym poprawiałem mu humor. To czasem działało. Poza tym dzięki temu poświęcał mi więcej czasu. Rozpisywał zadania z matematyki i pytał o różne zagadnienia. Zależało mi na jego uwadze. I dzięki nauce, a głównie matematyce ten czas i tą uwagę zdobywałem.
Tabliczkę mnożenia opanowałem szybko. Po pierwsze lubiłem matmę, a po drugie tata często mnie znienacka pytał o różne wyniki mnożenia. Opanowanie tabliczki stało się poniekąd bezpieczną koniecznością. To samo dotyczyło moich braci. Oni jednak już takiej chęci do nauki, w tym matematyki, nie wykazywali.
Pewnego dnia miało to dość drastyczne konsekwencje. Do dnia dzisiejszego jeden z takich ojcowskich testów mam przed oczami.
Tata zrobił nam sprawdzian. Wezwał przed swoje oblicze. Najpierw moja kolej. Rzucił kilka zapytań, na które bardzo szybko odpowiedziałem. Bezbłędnie. Ja miałem już wolne. Nie mogłem odejść, a może kolejne chwile spowodowały, że strach pozbawił mnie takiej możliwości.
Przyszła kolej na mojego, dwa lata młodszego, brata. Początkowo radził sobie dobrze, lecz gdy przyszły trudniejsze działania nie poradził sobie z nimi. Tata postanowił więc mu „pomóc” przyspieszyć naukę. Wziął pas do ręki i za każdą złą odpowiedz mój brat dostawał pojedyncze uderzenie. Stres, strach i ciągły płacz sprawiały, że młodszy mylił się nawet przy 1×1. Dostał drgawek z bólu i paniki. To tylko rozsierdziło tatę. Bił go niemal przy każdej odpowiedzi. Mógłbym przysiąc, że i za dobrą odpowiedź też mu się dostało. Ile to trwało nie wiem. Raczej nie długo. Miałem jednak wrażenie, że minęła cała wieczność. Czas dłużył się w nieskończoność. W takich krytycznych momentach 1 sekunda to jak 1 godzina.
Wydaje mi się, że tata był wtedy trzeźwy. Gdyby był pod wpływem alkoholu mogłoby się to gorzej skończyć. Alkohol działał na niego pobudzająco. Był agresywny po wypiciu i bił gdzie popadnie. Czasem kończyło się to ranami w różnych miejscach na ciele.
Nie pamiętam jak doszło do zakończenia naszego sprawdzianu. Jedno jest pewne ja ran nie odniosłem i młodszy brat też raczej nie, bo mi to nie zapadło w pamięć.
Zdarzenie to jednak zostało we mnie. Często wracam do tamtego dnia. Do tych emocji, które mi towarzyszyły. Miałem mieszane uczucia. Cieszyłem się, że znam dobrze tabliczkę możenia i dzięki temu uniknąłem lania. Było mi bardzo żal patrzeć na brata. Wiedziałem jednak, że gdy się odezwę to i mi się dostanie. Siedziałem cicho. Pamiętam ogromną niemoc, bezradność. Ten paraliżujący strach. To było okropne uczucie.
Z tej lekcji odpytywania wyciągnąłem wnioski:
- Trzeba znać tabliczkę mnożenia, by nie dostawać lania. No i dobrze się uczyć.
- Wiedziałem, że ja nigdy nie będę bił swoich dzieci, ani najbliższych.
- Strach zabija rozsądek, zdrowe myślenie i trzeba tego unikać.
To zderzanie nie należy do najbardziej traumatycznych. Były gorsze…
Dla osób chcących mnie wesprzeć jednorazowo kawką zapraszam na https://suppi.pl/szymondobik
6 Comments
Witaj, tytuł tego posta przyciągnął moją uwagę. U mnie w domu „nauka” tabliczki mnożenia kojarzy mi się z jedną z najbardziej bolesnych dla mnie historii. Mój ojciec był także agresywny, nawet kiedy nie pił. Kiedy przyszedł czas na naukę tabliczki , a ja nie znałam odpowiedzi na jakieś pytanie dostawałam ogromne lanie. Nie pomogły błagania i prosby. Ojciec był nieugięty…To w mojej głowie trwało jakby wieczność. Z tego co pamiętam podobnie było także z moją siostrą…Do dziś tabliczka kojarzy mi się z tą traumatyczną historią.
D. przeżyłem to, widziałem i odczułem na swojej skórze. Łącze się z Tobą w bólu i w tych okropnych wspomnieniach. Mam nadzieje, że przepracujesz ten temat. Będzie łatwiej żyć z tą świadomością. Ważne, abyśmy z tym potrafili żyć. A najważniejsze, by nasze dzieci zaznały od nas dużo miłości. Pozdrawiam. I życzę powodzenia.
Ja pamietam naukę czytania, i matke z wojskowym pasem która lała gdzie popadnie. Mialam taka traumę ze jak mialam jej cos przrczytac to zsikalam sie ze strachu…
Potrafię to sobie wyobrazić.Ja swoje sparaliżowanie strachem pamiętam do dziś. Ta bezradność była okropna. Mam nadzieję, że teraz sobie z tym jakoś radzisz?
Dziękuję za podzielenie się tymi wspomnieniami. Od jakiegoś czasu nurtowało mnie pytanie dlaczego zawsze bardzo dobrze się uczyłam, co mnie motywowało i skąd, w obliczu codziennej przemocy psychicznej ze strony ojca, znajdowałam siły do skupiania się godzinami na nauce. Pamiętam strach, przed wyjściem z pokoju, np. do toalety, że go spotkam na swojej drodze. Bezpiecznie było siedzieć w pokoju i robić coś cichutko, np. się uczyć. Po przeczytaniu tego wpisu myślę, że motywacją mogła być chęć przypodobania się mu, a może pokazania, że jestem w czymś dobra, godna rozmowy. Interesujące jest dlaczego moja młodsza siostra obrała inną strategię, uczyła się tyle, o ile. Dziękuję za wpis, skłonił mnie do refleksji. Pozdrawiam.
Zawsze miałam problemy z matematyką, wgl nauką scisłą i dwoje przemocowych rodziców alkoholików. Strach przed ojcem paraliżował. Pamiętam jak były pierwsze problemy nauki tabliczki. Pierwsze dwójki (wtedy jedynek nie było). I zerwanie mnie o 3-ej w nocy z łóżka, bo trzeźwy inaczej ojciec zapragnął odpytać mnie z nieszczęsnej tabliczki. Byłam przerażona. Sparaliżowana. Moje młodsze siostry w swoich łóżkach, schowały się pod kołdry. Widziałam że płaczą tak żeby żaden dźwięk się nie wydobył. Wiem że ze strachu nie odpowiedziałam na wszystkie pytania. Nie pamietam czy dostałam, pamiętam karę. I kiedy ojciec wyszedł z pokoju, cichutkie popłakiwanie moich sióstr. Takich historii, o wiele bardziej dramatycznych a nawet drastycznych mam mnóstwo. Nie wiem czy z tej sytuacji z tabliczką, wtedy wyciągnęłam jakieś wnioski. Nie umiem jej zbytnio do dzisiaj. Jestem raczej humanistką. Wiem za to że mój umysł po kilku latach zadziałał inaczej. Odwrotnie. Skończył się strach i paraliż. Potrafiłam reagować, zwłaszcza w obronie sióstr. Potrafiłam się postawić. Kazał chodzić w spódnicy do szkoły, szlam w spodniach i wolę je do dziś. Był skończonym pedantem, najlepiej się czuję w przestrzeni, w której widać że się coś dzieje, że się żyje. Lubię troszkę bałaganu czy chaosu nawet. O każde wyjście z domu, czy przyjście do mnie koleżanek musiałam pytać. Dlatego (tak myślę), moje dzieciaki ganiały na dworze z paczką innych dzieci bez zakazów, a dom miałam pełen dzieciarni. Nawet w święta. Taka odwrotność życia w stosunku do horroru, jak przeszłyśmy z siostrami jako dzieci. Czy w ramach kary, albo nie wiem, pokazania władzy, kazano komuś z Was, szorować piec kaflowy szczoteczką do zębów?… Albo oberwało w twarz na odlew (tatulo był wtedy trzeźwy, lub na kacu, nie pamiętam), przed wyjściem na lekcje do szkoły, bo jego zdaniem w torbie szkolnej było za mało podręczników?… Dopiero od niedawna zaczynam sobie układać, dlaczego jestem taka „odwrotna” w wielu dziedzinach zycia. Mój umysł w ten sposób do dzisiaj walczy z tym człowiekiem. Tak to rozumiem.