Jestem gotowy. Znów stoję na peronie prowadzącym do krainy marzeń. Wkrótce na stację wgramoli się mój pociąg i zabierze mnie w nieznane miejsca. Nigdy nie wiem dokąd zmierza maszynista, bo raz zabiera mnie, gdzie chcę, a innym razem robi mi niespodzianki. Zawsze tajemniczy, szczerze uśmiechnięty i życzliwy. Bezbłędnie trafia w mój gust i porywa mnie dokładnie tam, gdzie chciałbym się akurat znaleźć. Geniusz Spełniania Marzeń.
Cały artykuł przeczytasz w 13 minut.
Jaki ten pociąg jest? Lepszy niż ten, który znasz z Harrego Pottera albo z Ekspresu Polarnego? Nie sądzę, bo nie da się ich porównać. Mój pociąg jest od tych dwóch zdecydowanie starszy, lecz za nic w świecie go nie zamienię.
Opatulony w marzenia, z torbą pełną wspaniałych książek, niespodzianek i prowiantu oraz z przyjacielem w ręku czekam… zaraz się zacznie, kolejna i niepowtarzalna przygoda.
Mam fioła na punkcie marzeń. Tak, takiego totalnego i wszechogarniającego. Ja i marzenia jesteśmy zrośnięci, mamy zatopione w sobie korzenie. Nie mogę żyć bez nich, a one beze mnie. Stanowimy swoistą, doskonałą i jakże perfekcyjnie komponującą ze sobą symbiozę.
Ale co marzenia mają wspólnego z DDA? Otóż mają i to bardzo dużo. Nie jestem jedyną osobą, dla której marzenia stały się…
No właśnie, czym? Co wniosły do mojego życia w dzieciństwie?
Dowiesz się tego, lecz jeszcze trochę poczekaj. Cierpliwości.
Początki marzeń nie były marzeniami. W dzieciństwie tak tego nie definiowałem. Sama nazwa marzenia pojawiała się i dotarła do mojej świadomości zdecydowanie później. Na początku była to zwykła przygoda. Zwyczajna, która dopiero z czasem nabrała wymiaru marzeń, a potem marzenia zaczęły się urzeczywistniać. Jednak od dzieciństwa do tego spełniania musiało upłynąć wiele, wiele lat. Choć nie wiem, kiedy ta metamorfoza nastąpiła, dokładnie wiem od czego się zaczęło.
Dlatego osobiście nie wierzę w przypadki. W naszym życiu wszystko się przenika, zazębia i powraca w momentach, kiedy się tego najmniej spodziewamy. Wnikliwe oko to wychwyci. A może to tylko moja własna iluzyjna projekcja, bo staram się dostrzegać wspólny mianownik przeżyć i doświadczeń w życiu i wmawiam sobie pewną ich spójność? Ja widzę to właśnie tak. Każdy z nas ma prawo do własnych przekonań.
Natomiast chcę żebyś zakochał się w marzeniach. Spojrzał na nie przez pryzmat moich oczów i docenił ich potęgę. Tym artykułem sprawię, że poznasz mnie lepiej, mój punkt widzenia na całokształt opisany jednym słowem „marzenie”, które w rzeczy samej sowicie okrasza moje życie tęczowymi barwami. Tego chciałbym i dla Ciebie.
Nidy nie przypuszczałbym, że chwila odmieni moje życie. Jedna książka, bo od niej wszystko się zaczęło. W szkole podstawowej obowiązkową lekturą była cieniutka książka „O psie, który jeździł koleją” Romana Pisarskiego. To właśnie dzięki niej pokochałem czytanie. A czytanie wprowadziło mnie w świat przygody. Bohaterski pies „Lampo” stał się moim bohaterem i zarazem pionierem, który wprowadził mnie z kolei do świata niekończącej się miłości do książki oraz dziecięcych przygód przeżywanych na jawie. Razem z nim jeździłem pociągami i przejąłem jeden z nich dla siebie.
W rzeczywistości Lampo doczekał się pomnika za swój uczynek. Znajduje się on w miejscowości Campiglia Marittima.
Lampo tak rozbudził moją wyobraźnię, że gdy kilka lat po przeczytaniu książki, samodzielnie wybrałem się w podróż do rodziny pociągiem był ze mną i pilnował, abym wysiadł na właściwej stacji. Dzięki Lampo! Udało się to nam.
Lampo to pies, który będzie mi na starość towarzyszył w mojej górskiej, malowniczej przystani.
Lampo!
Obiecałem Ci kiedyś, w trakcie jednej z naszych podróży, iż położę kwiaty na Twoim pomniku. Tak zrobię. Jakież było moje wielkie zdziwienie po latach, gdy okazało się, że miejscowość ta leży w Toskanii. Moim ukochanym regionie włoskim, do którego zmierzam od lat, by wykonać tysiące zdjęć tych malowniczych przestrzeni. O tym marzeniu przeczytasz na liście moich marzeń, która jest na tym blogu.
Jak to się wszystko dziwnie łączy ze sobą, nieprawdaż? Tych związków jest znacznie więcej.
Potem przyszedł czas na inne książki. Zaczytywałem się Karolem Majem. Przygodami Old Shatterhanda i Winnetou żyłem jak własnymi. Z nimi zakradałem się pod stanowiska nieprzyjaciół przedzierając się przez trawiaste łąki czując realnie każde źdźbło trawy czy zimno gleby, jeździłem na koniu przemierzając bezkresne tereny Dzikiego Zachodu. Uczyłem rozpoznawać się ślady i jak oni bez żadnej pomyłki typowałem ile szło ludzi lub jaki zwierz był tu przede mną i jak dawno temu. Posługiwałem się wszelką bronią. Czułem to, a nawet wąchałem zapach prochu, odczuwałem deszcz, w kościach łamały mnie trudy podróży. Byłem tam. Żyłem książką.
Winnetou i Old Shatterhand byli przyjaciółmi, choć na samym początku było inaczej. Byli wrogami. Z czasem zostali dopiero przyjaciółmi i jeden za drugiego oddałby życie. To mnie fascynowało. Winnetou podarował mu wspaniałego konia: ogiera „Hatatitlę” (Błyskawica), a jeśli wspomnisz psa Lampo to w tłumaczeniu również Błyskawica. Fajny przypadek, nieprawdaż?
Poza tym Karol May pisał o Dzikim Zachodzie nie będąc tam. Do USA popłynął dopiero pod koniec życia po napisaniu swoich dzieł i to mnie do niego bardzo przekonało. Jego książki były tłumaczone na 33 języki i sprzedały się w nakładzie 200 milionów. Imponujące. Karol May to przede wszystkim pierwszy pisarz, który zaczepił we mnie chęć do pisania. Od niego się zaczęło i już wtedy wiedziałem, że kiedyś napiszę książkę. Napiszę, to jest pewne.
Potem nastał czas pochłaniania książek. Pana Samochodzika Zbigniewa Nienackiego i jego wspaniałych przygód, książek Arkadego Fiedlera, praktycznie wszystkich lektur szkolnych. W pobliskiej bibliotece panie znały mnie i nawet szykowały kolejne książki. Z czasem sięgałem po horrory Grahama Mastertona i one dostarczyły mi dużo grozy, nocnych i prawdziwych dreszczy. Zazwyczaj czytałem w nocy jak już wszyscy spali. Brałem latarkę lub lampkę nocną pod koc i czytałem do późnych godzin nocnych, czasem do rana, jak mnie coś mocno zabrało. Wielokrotnie jakiś trzask czy stukot, deszcz albo szum liści sprawiały podczas czytania horrorów, że się po prostu bałem. Nawet do toalety nie szedłem, że strachu, że jakaś kość mi spadnie na głowę i dostanę zawału. Dopiero świt sprawiał, że demony odchodziły.
Czytanie tak naprawdę rozdmuchało moją wyobraźnie do granic możliwości, a więc chęć na książkowe przygody , a z czasem rzeczywiste marzenia nabrały coraz bardziej realnych kształtów. Marzenia upominały się swoje prawa. Chciałby, bym je spełniał.
W tamtym czasie jednak traktowałem to wszystko z przymrużeniem ok i w sumie do dziś w gruncie rzeczy tak właśnie jest. W mojej głowie królowała pewna piosenka, która obrazowała jak naprawdę podchodziłem do marzeń. W sumie piosenka jest o fantazjowaniu, ale czyż większość marzeń to nie fantazjowanie. „Moja fantazja” podochodzi z 1988 roku, a wykonywana jest przez Kamę i Maję Kowalewskie.
Wysłuchaj tej piosenki. Myślę, że dla mojego pokolenia jest mega cudowna, lecz powinna być hymnem szczęśliwego człowieka, niezależnie od wieku.
A teraz podstaw zamiast tekstu piosenki:
Bo Fantazja, fantazja jest od tego,
Aby bawić się, aby bawić się,
Aby bawić na całego!
Fantazja, fantazja jest od tego,
Aby bawić się, aby bawić się,
Aby bawić na całego!
tą małą modyfikację i śpiewaj:
Bo Marzenia, marzenia są od tego,
Aby bawić się, aby bawić się,
Aby bawić na całego!
Marzenia, marzenia są od tego,
Aby bawić się, aby bawić się,
Aby bawić na całego!
Czujesz ten klimat? Mnie za każdym razem przechodzą dreszcze i pojawia się gęsia skórka.
A potem nadchodzi magiczna 2 min i 24 sek. Słyszysz to?
Słyszysz?
Tak, to dziecięcy śmiech. Prawdziwy, szczery i taki naturalny. Chciałbym słyszeć go zawsze. Ta piosenka ma takie cudowne smaczki. Ten śmiech daje mi radość. Uwielbiam ten krótki fragment. Nie ma w nim żadnego fałszu.
Przepiękna piosenka. CUDOWNA. Po prostu:
Baw się marzeniami. Ja się nimi bawię.
Zawsze, gdy realizuje swoje marzenie słyszę tą piosenkę.
Najwięcej książek przeczytałem w wojsku. Miałem tam mnóstwo czasu i myślę, że czytałem nawet 20 książek na miesiąc. Po wojsku nastąpił czas stagnacji. Wiele lat było jałowych w czytaniu.
Tak naprawdę sprzedałem marzenia. Codzienność prozy życiowej, którą serwuje zabieganie, praca i obowiązki rodzinne sprawiły, że marzenia umarły. Nie było ich, a może nie potrzebowałem ich?
Ależ nie, każdy ich potrzebuje. Nasze marzenia określają nas, stanowią pewien sens życia, choć każdy z nas ma inne marzenia, inaczej do nich podchodzi, ale być może tak samo cieszy się z ich realizacji.
Powrót do marzeń był możliwy przez cztery wydarzenia w moim życiu:
Po tych wydarzeniach odżyły ze zwojona siłą. Wróciłem do dzieciństwa i przypomniałem sobie o swoich marzeniach. O tak, na wiele lat je po prostu sprzedałem, położyłem na półce nieuzywanych neuronów z napisem „szuflada” i okryły się kurzem. Wyrzekłem się ich.
Dziecko marzy o prostych rzeczach. Jako chłopak marzyłem o książkowych, nieszablonowych i wyszukanych przygodach, motorynce, która śniła mi się latami. Ponadto o tym, by po wakacjach nasze mieszkanie było odnowione i o garażu na placu, na którym będzie stał F 125 p lub Polonez. Marzyłem o podróżach po nieznanych krajach. O tym, by dostać zegarek elektroniczny Montana. Do kolekcji dorzuciłbym aparat fotograficzny i fajny rower. Z tych fantazyjnych marzeń miałem jedno, ogromne. Wyzwolić świat z papierosów i odciągnąć tatę od palenia. Chciałem też kupić czapkę babci, bo nie miała żadnej, tylko same niemodne chusty. Byłem przekonany, że zostanę lekarzem. Tych małych marzeń była cała masa. Jedno takie zabawne, z którego śmieję się do dziś. Ogromy plan na odnalezienie guzika szpaka Mateusza z Akademii Pana Kleksa, by powrócił do ciała księcia. Tak, miałem takie odlotowe pomysły. Moja wyobraźnia przez czytanie była znacznie rozszerzona. Przekładało się to na to, iż z czasem być może lekko marzenia wykraczały poza ludzką świadomość. Część z tym marzeń, jest na takim poziomie, iż wydaje się większości mrzonką. Znalazłem się jednak kilka razy w podobnym towarzystwie marzycieli, którzy powiedzieli, iż moje marzenia są bardzo skromne. Doznałem szoku. Byli bardziej odjechani ode mnie ludzie, więc nie było, ze mną tak źle, tak to sobie tłumaczyłem. Niemniej o większości z nich nie mówię, są zapisane w moim notesie, bo gdy o nich zacząłem głośno mówić, straciłem kilka osób z mojego otoczenia, a nawet żonę (to akurat na szczęście).
Dlatego uważam, że marzenia są niebezpieczne. Zwłaszcza jeśli ludzie nie rozumieją Twoich intencji. Widzą lub słyszą tylko fragment tego, co nazywa się „marzenie”. W czasie czytania wielu książek, uczestnictwa w kursach i szkoleniach o marzeniach czytałem, iż ludzie mogą mnie przez to odtrącić, ale nie spodziewałem się takiego rezultatu. Zacząłem ludzi przygotowywać, że mam marzenia i chcę ich zabrać w tą drogę razem ze mną. Nie zrozumieli. Ciałem w drogę na szczyt zabrać wartościowych ludzi ze sobą, bo na szczycie jest mało ludzi. Droga dla nich okazał się za trudna. Byłem zbyt kolorowym ptakiem, któremu zamierzali bezlitośnie wyrwać pióra. Słyszałem Szymon zejdź na ziemię, nie bujaj w obłokach. Dla ludzi pracujących na etacie, pisanie książek i styl życia właściciela firmy były bardzo obce. Dlatego bojąc się straty tych ludzi zrobiłem jedno, nie miałem efektów, skupiłem się jedynie na mówieniu, bo strach przed sukcesem i przed odrzuceniem paraliżował mnie.
Choć marzenia chciałem realizować, traktowałem je z przymrużeniem oka. To miała być przede wszystkim wielka zabawa, przyjemność. Miks realności z odrealnieniem. Łatwość w trudności. Miało być jak w piosence Fantazja.
Czy warto marzyć?
Tak. Tak. Tak. Ciągle.
Jednak same marzenie, bez realizacji jest frustrujące. Dlatego warto je spełniać.
Właśnie takie lekkie podejście, gdzie marzenie to pewien sposób na przetrwanie, niekoniecznie na realizację towarzyszył mi w dzieciństwie. Marzenia na jawie były balsamem w ciężkim dziecięcym życiu. Dopiero, gdy dowiedziałem się, że jestem DDA, przypomniałem sobie wartość jaką niosły marzenia. One pozwoliły mi wyjść bez większego szwanku z tamtego okresu. Z drugiej strony przyczyniły się do wyidealizować prawdziwego życia. Moje marzenia sprawiły, że miałem dwóch ojców. Realnego – pijącego, bijącego mnie i moją rodzinę oraz tego idealnego, który był przeciwieństwem biologicznego. Dlatego też tak późno uświadomiłem sobie, że mam syndrom DDA. Wcześniej nie dopuszczałem do siebie tej myśli, bo fikcyjny ojciec zatarł rzeczywistość. Sam poniekąd starałem się być idealnym, wymarzonym ojcem. Było to zdanie niezmiernie trudne, bo nie miałem się do kogo porównywać. Nie miałem właściwego wzorca. Z czasem i trochę późno zrozumiałem, iż mogę porównywać się tylko do siebie.
Marzenia to tak naprawdę ucieczka. Ucieczka przed rzeczywistością. Taką samą rangę ma namiętne czytanie książek, oglądanie filmów, nadmierne przepracowywanie, wypad na ryby jeśli ucieka się od czegoś lub od kogoś. Wiem, że inne osoby też tak uciekały. Rozmawiałem na te tematy z innymi DDA i przyznały, że miały „podobne ucieczki”.
Marzenia w dzieciństwie nie tylko były przygodą, gdyż w rzeczy samej stanowiły doskonałą odskocznię od szarej rzeczywistości. Stawały się ucieczką i trzeba to jasno powiedzieć. Bezsprzecznie kształtowały myślowy azyl, oazę bezpieczeństwa w trudnym, dziecięcym świecie, który nacechowany był przemocą i alkoholizmem ojca. Marzenia otworzyły mi furtkę do normalnego świata, dlatego lubiłem tam często przebywać, odcinając się od realnego świata.
Tylko zdrowy rozsądek pozwala mi dziś znów bawić się marzeniami. Są one dla mnie niezmiernie ważne. Czy uciekam wciąż od czego? Wydaje mi się, że nie, lecz na pewno były i są częścią mnie. Świadomość sprawa, że nie są nacechowane ucieczką, tylko jawią się jako wolność, element prawdziwego szczęścia. To one pozwalają mi pisać książkę, zaplanować lot balonem, pomagać innym, pojechać do Toskanii, by jeżdżąc skuterem robić zdjęcia (marzenie z dzieciństwa to motorynka, a skuter jest odpowiedzią w dorosłości), bo piękne krajobrazy mnie inspirują i motywują. Dają poczucie spełnienia i jedności ze światem. Nadają sens działaniom, nawet gdy czasem wkrada się beznadzieja.
Wrócę jeszcze do listy marzeń, bo ona tak naprawdę jest najważniejsza. Jest kierunkowskazem, co robić i jak robić. Pozwala rozbić duże marzenia na mniejsze cele. Daje doskonały pogląd jak do nich się przygotować. Odciąża też głowę, gdyż nie myśli się non stop o nich. Mam je rozplanowane i podzielone na etapy. To frustruje troszkę mniej i zachęca do wdrażania i ich realizowania.
To może dotyczyć terapii i marzenia, konieczności czy potrzeby wyzwolenia się z syndromu DDA czy DDD albo innych dolegliwości i może warto to rozpisać, by dało się to zrealizować. Podział na mniejsze kawałki jest bardziej mobilizujący, strawniejszy.
Marzenia mają pewną dozę egoizmu. Dużego samolubstwa. Dlatego warto znaleźć im równowagę. Dla mnie takim rozwiązaniem jest to, aby spełniać marzenia innych. Mam ogromną satysfakcję, gdy widzę uśmiech na twarzy osoby, której coś mogę dać, ofiarować, pomóc albo „oddać” jej swoje marzenie lub nim się podzielić. Bo współdzielone marzenia są najwspanialsze.
Choć moja lista jest dość bogata i wszechstronna ciągle ulega zmianom. Bo marzenia są płynne. Nie chodzi o to, by śmiertelnie poważnie do nich podchodzić i trzymać się sztywno wypunktowanego spisu. To przecież forma zabawy na styku poważności i zwykłej zabawy.
Moja lista marzeń (może skorzystasz z niej i zrobisz swoją) – lista marzeń Szymona.
Po 20 czerwca 2022 roku na blogu pojawi się kilka nowych artykułów oraz kolejna nagrania podcastu.
7 Comments
Znów jakbym widziała siebie.. znam Cię chociaż nie znam….
Ania wszyscy mamy podobne doświadczenia i poniekąd jesteśmy do siebie podobni.
Świetny tekst. Chociaż czytam go ze smutkiem bo moje marzenia też zgubiłem gdzieś po drodze. Bardzo podoba mi się opcja spełniania marzeń najbliższych.
Pozdrawiam i życzę spełnienia pragnienia.
Na pewno się uda 🙂
Dzięki za komentarz Sebastian. W mojej ocenie marzenia najbliższych są najważniejsze i warto im pomagać je spełniać. Mam nadzieję, że masz swoje marzenia i spełnisz je także. Tego z kolei, ja Ci życzę. Jeśli chodzi o pragnienie moje, nie ma większego. Oddam ze nie chyba wszystko.
Piękny tekst, taki o mnie. Szymon zmotywowałeś mnie do zrobienie mojej własnej listy marzeń. Dzięki i trzymaj się ciepło. Pozdrawiam Magda.
Życie samymi marzeniami nie jest dobre, długo uczyłam się nie żyć w świecie fantazji,
Oczywiście masz rację. Jak we wszystkim, tak i w życiu z marzeniami należy mieć umiar. Skrajności raczej nie mają racji bytu zwłaszcza w długim okresie. Twój komentarz jest dobrą podpowiedzią dla innych, aby mieć życiowy balans między fikcja a realnością. Dziękuję Ci.