Nadchodzą w naszym życiu momenty, których nie chce się dożyć. Wiesz, że one nastąpią lecz liczysz na dostateczną ilość danego Ci czasu. Jeszcze nie dziś bo to niewłaściwa chwila. Masz nadzieję, że to dopiero jutro. Niestety ten czas nadszedł. Zdecydowanie za szybko, jak zwykle.
Cieszyłem się tym, że mam mamę i tatę. Z mamą wiąże mnie większa zażyłość niż z tatą. Mam z nią częstszy kontakt. Jest mi bardzo bliska. Bardzo ją kocham. Zawsze przy mnie trwała i trwa.
Z tatą relacje najlepiej nazwać skomplikowanymi. Przebiegały one po linii sinusoidy. Kształtowały się raz lepiej raz gorzej. Tata nadużywał alkoholu i wielokrotnie mnie zbił. Tym samym sprawił, iż z każdą kolejną krzywdą bardzo oddalaliśmy się od siebie. We wczesnym dzieciństwie nie miałem świadomości, że mnie rani. Zależało mi na jego miłości i uwadze. Z czasem miłość osłabła. Było też jedno zdarzenie, po którym zacząłem się go naprawdę bać. O mało nie straciłem życia. Od tamtego feralnego dnia również moja miłość do niego drastycznie skurczyła się. Wyparowała. Wspomnienie tamtego zdarzenia towarzyszyło mi wiele, wiele lat. Wiele razy chciałem go zapytać dlaczego tak ze mną postąpił. Dusiło mnie to przeżycie strasznie mocno. Zadawałem sobie retoryczne pytanie: dlaczego?
Kilka lat temu, może 8-10 lat temu przełamałem się. Siedziałem z tatą na działce. Byliśmy sami. Wróciłem do tamtej tragicznej chwili i wszystko mu wygarnąłem. Te wszystkie lania, które mi zaserwował. Chłodne zachowanie wobec mnie. Wycofanie się z mojego życia. A zwłaszcza to enigmatycznie opisane powyżej zajście (Kiedyś o tym napiszę. Nie na blogu lecz w innym miejscu). Powiedziałem, że mnie to strasznie bolało tyle lat. Opowiedziałem o palącym serce i umysł żalu jaki do niego przez te wszystkie lata żywiłem. Powiedziałem mu, że przez to mniej go kochałem.
Tata przeprosił mnie za to i za wszystko czym mnie uraził. Pogadaliśmy sobie bez ogródek. Ta chwila stała się niezmiernie istotna i rzutowała na kolejne lata.
Po tej rozmowie spadł mi kamień z serca. Tacie chyba też. Musiał mu strasznie ciążyć bo głośno płakał. Ja też płakałem. Przytulaliśmy się kilka minut. Nasze relacje polepszyły się diametralnie. Znów stał się moim ojcem. Tą szczerą wypowiedzią uzdrowiliśmy nasze zardzewiałe relacje. Kochałem go znowu. Jak kiedyś.
Ta rozmowa okazała się najważniejszą w kontaktach z tatą. Cieszę się, że się na nią odważyłem. Aż boję się pomyśleć gdybyśmy tego nie poruszyli. Nasze relacje pewnie ugrzęzłyby na obojętnym poziomie. Jestem wdzięczny sobie i tacie za tamten dzień. Za wyrzucenie z siebie bolesnej przeszłości.
Mój tata od trzech lat chorował. Był po ciężkim zawale. Według lekarzy wydolność jego serca wynosiła około 20 procent. Kardiolodzy nie dawali mu większych szans na przeżycie po operacji i po założeniu stentów. Dodatkowym obciążeniem była cukrzyca. Czasami poziom cukru we krwi wynosił u niego 700-800 mg/dl. Czasem spadał do 60 mg/dl. Tata nie dbał o dietę i jadł co chciał.
Na przekór lekarzom żył dalej.
Tata po samej operacji wydobrzał. Nabrał chęci do życia. Czułem początkowo u niego entuzjazm i chęć do życia. Potem stopniowo podupadał na zdrowiu. Nie pamiętam aby kiedyś narzekał. Nie chodził do lekarzy przez blisko 40 lat oprócz badań okresowych w pracy. Zażywanie leków uważał za słabość. Tymczasem ostatnie pół roku non stop narzekał na ból. Bolało go wszystko. Z tym bólem sobie nie radził.
Mój świat legł w gruzach 11 grudnia 2018 roku. Mój tata zmarł. Bardzo to przeżyłem. Zakończyłem ten dzień kilkoma tabletkami uspakajającymi.
Już Ciebie nie ma. Odszedłeś.
Chciałbym teraz Ciebie odwiedzić. Porozmawiać. Przytulić się. Jeszcze tyle spraw chciałem poruszyć…
Wiesz jak wiele oddałbym za Twoje marudzenie? Za kilka monotonnych wątków. Byle tylko usłyszeć Twój głos, tato!
A Ty odszedłeś.
Jest mi smutno.
Tęsknię.
Kocham Ciebie, tato!
Jesteś w moim sercu.