Nigdy nie podniosłem osobiście ręki na tatę. Miałem wewnętrzne i wzrastające poczucie, że to nie przystoi synowi. Nie ważne jaki jest rodzic, nie można używać wobec niego przemocy w jakikolwiek sposób. Jednak pewnego razu…
Przyznam się, że zdarzyło mi się pośrednio, jednorazowo go ukarać. Dlaczego? Może dziecięca chęć dokonania zemsty. Może potrzeba chwili i nadarzająca się niepowtarzalna okazja wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem. Poza tym widziałem w tym dobry żart. Przyczyn zapewne było wiele. Myślę, że mój młodszy brat czuł to samo, co ja. Najmłodszy nie miał pojęcia jaki niecny plan zrodził się w głowie jego cudownych i genialnych, starszych braci, lecz siła naszej sugestii wystarczyła. Zdawałem sobie sprawę z części konsekwencji, lecz one miały skupić się na najmłodszym bracie.
To jeden z tych dni, które zapadają w pamięć na całe życie. Dzień, do którego wracaliśmy w rozmowach między braćmi i w rodzinie. Często też opowiadałem to różnym ludziom, rzadziej w rodzinie choć niektórzy wujkowie, ciocie i kuzyni poznali naszą dziecięcą fantazję. Przyznam, że odtwarzałem to obrazo. Pokazywałem przebieg naszej akcji, naśladowałem głosy i śmiechy jakie wtedy nam towarzyszyły. Większość się śmiała. No dobra – wszyscy mieli dobrą zabawę. Uznawali to za dziecięcy wybryk, przypadkowe zdarzenie. Ja też miałem frajdę. Do czasu. Do czasu kiedy…lecz o tym trochę później.
A sprawa miała się tak.
Mieszkalismy w starej, brzydkiej kamienicy. Mieliśmy pokój z kuchnią i niewielki przedpokój. Mieszkanie nie posiadało łazienki i toalety. Tata pracował wówczas jako kierowca i odsypiał nocną zmianę. Miał mocny sen, więc nie słyszał naszych tajemnych przygotowań. Dziś już nie jestem pewien, kto był inicjatorem. To chyba było bardzo intuicyjne. Jest okazja, więc trzeba koniecznie coś zrobić.
W jedynym pokoju były dwa łózka pojedyncze i dwie wersalki. Tata leżał na jednej z wersalek, na plecach, do szyi przykryty kocem. Wystawała tylko jego głowa. Taka wyraźna i taka w sam raz, przyszykowana na to, by coś z nią zrobić. Coś nietuzinkowego. W koncie pokoju stał piec, a przy piecu w wiaderku znajdowała się płaska, metalowa łopatka. I to ona posłużyła nam za ramię sprawiedliwości.
Przed samą akcją odwetową zadbaliśmy o logistykę. Z kuchni na przedpokój nie było drzwi, co ułatwiało ucieczkę. Otworzyliśmy drzwi z mieszkania, które prowadziły na korytarz. Te z korytarza na podwórko też zostawiliśmy otwarte. Plan ucieczki został precyzyjnie opracowany. Teraz tylko pozostało wrócić do domu i przekonać najmłodszego, by dokończył dzieła. Miał on może trzy latka, góra cztery, lecz świetnie z nami współpracował. Daliśmy mu wspomnianą łopatkę do rąk i podprowadziliśmy go do głowy ojca. Wszystko dobywało się w kompletnej ciszy. Cały czas pokazywaliśmy palcami przykładanymi do ust, iż ma nic nie mówić. Musiały wystarczyć nam tylko gesty. I zadziały. Braterska współpraca przełożyła się na duży sukces. Najmłodszy został odpowiednio przygotowany.
My z kolei ustawiliśmy się przy przeszklonych drzwiach oddzielających kuchnię od pokoju. Otworzyliśmy je na oścież i dzięki temu nas zasłaniały. Najmłodszy, Krzysiu, czekał chwilę z łopatką w drobnej rączce. Wymownie popatrzył w naszym kierunku. Z Mariuszem byliśmy już u kresu wytrzymałości. Prawie ze śmiechu wybuchliśmy. Wiedzieliśmy, co się szykuje. Pamiętam spojrzenie Krzysia. Popatrzył na nas. Dość błagalnie. Może liczył, że się wycofamy, bo chyba podświadomie czuł, co się święci. A może był to wzrok świadomy bo i on już zdążył poznać smak ojcowskiej, twardej ręki. Ten wzrok jednak nie odwiódł nas od niecnego planu słodkiej zemsty. My pokazaliśmy mu z oddali rękami, co ma zrobić. Uderz tatę i tyle. Tylko tyle musisz zrobić. Tak jak Ci pokazujemy. Zrozumiał.
Odwrócił się do głęboko śpiącego taty. Minęła niespełna sekunda i łopatka już była w górze. Nie mrugnąłem okiem, a ona już cięła powietrze i zbliżała się do celu. Do głowy taty. Nie było możliwości odwrotu. Łopatka miała obowiązek wymierzyć karę i sprawiedliwości musiało stać się zadość. Nie czekałem na to kiedy dosięgnie celu. Nadszedł moment koniecznej ewakuacji. Daliśmy nogi w kierunku wyjścia. Gdzieś w połowie kuchni usłyszałem charakterystyczny dźwięk dla metalu stykającego się z ludzkim ciałem. Głuchy dźwięk. Słyszę go. Słyszę nawet teraz. A za nim nastąpiły kolejne dźwięki. Najpierw spazmatyczny, przeraźliwy jęk taty. Wycie zranionego lwa na pustynnej oazie – pomyślałem. A masz rycz, krzycz!
A my już prawie na korytarzu. I następny krzyk. Krzysiu właśnie obrywał od taty. Darł się wniebogłosy. Zrobiło mi się go bardzo żal. A w mojej głowie zrodziła się natychmiast zagłuszająca myśl. Cel uświęca środki. Najmłodszy poświęcił się za naszą czwórkę. Za mnie, za Mariuszka, za siebie i w końcu za mamę. Tak musiało się stać. Koniec i kropka.
Biegłem przez brzydki, stary i ponury korytarz, a za mną Mariusz. Radość wypełniała moje serce, moje myśli. Wybiegliśmy z budynku na szare podwórko. Twarde i czarne podłoże podwórka witało nas jak zwykle. Czerwone, ubrudzone ściany kamienicy i przyległych komórek pokrytych czarną, śmierdząca, jakże obrzydliwą papą również nas znowu ugościły. Małych Bohaterów!
Z młodszym bratem śmialiśmy się do rozpuku. Fantastyczny humor tylko się wzmagał. Wpadliśmy sobie w ramiona i opadliśmy na pobliska ławkę. Ściskaliśmy się i cieszyliśmy się bardzo długo. Nie wiem ile to trwało. Tego dnia ten szary korytarz, te brzydkie ziemiste podwórko, zabrudzone i zmęczone elewacje zabudowań wydawały radować się szczerze razem z nami. Stały się kolorowe. Nasze paskudne mieszkanie, budynek, podwórko były radosne i barwne. Widziałem zieloną trawę wokół. Niebo było bardziej błękitne niż zwykle.
Taka radość. Taka raaadość. Mówię Ci. Takie radosne chwile, cóż za ubaw!
Przestałem słyszeć płacz Krzysia. Nie docierał do mnie. A my z Mariuszem dalej w objęciach. Wciąż roześmiani pokazywaliśmy sobie nawzajem jak Krzysiu uderza tatę łopatkę. I za każdym razem coraz większy i weselszy mieliśmy śmiech. Nasza radość trwała długo. Bardzo długo. Nic nie mogło jej zmącić i nie popsuło.
Tata nie zorientował się, że to my staliśmy za tym. Nie ponieśliśmy żadnych konsekwencji. To był cud, że nie wpadł na naszą intrygę, bo z całą pewnością skończyłoby się to ostrym laniem. Wszystko tego dnia poszło po naszej myśli. Tata oberwał zasłużenie. Odkuliśmy się za wszystkie cierpienia.
Potem opowiedziałem prawdę mamie, gdyż tata obwiniał za to uderzenie tylko Krzysia. Co prawda od czynu do przyznania się jej minęło trochę czasu. Mama zareagowała początkowo oburzeniem. Z czasem wspominanie tej chwili stało się jednak zabawne. Chyba też poniekąd była nam wdzięczna za ten niegodziwy występek.
A tata? Hmmm. Przez kilkadziesiąt lat był nieświadomy, co się wówczas wydarzyło. Dowiedział się prawdy dopiero w wigilię 2016 roku. Przy stole było wiele rozmów i wspomnień sprzed lat. Poruszył ktoś temat łopatki i tego jak tata nią dostał. Byłem pewien, że tata znał prawdę lub choć trochę domyślał się jej. Zadam mu głupie pytanie? Wiesz jak do tego doszło i kto to zaplanował. Bez wahania odpowiedział – Krzysiu! Nie tato. To my w trójkę. Ja, Mariusz i Krzysiu! Taka jest prawda. Musiałem Ci to powiedzieć, bo mnie to gryzło – wyznałem mu. Był naprawdę zdumiony. Nic nie odpowiedział. Tylko opuścił głowę. A mi zrobiło się głupio i bardzo smutno. Ale poczułem też ulgę, że mu o tym powiedziałem.
Mam mieszane uczucia na wspomnienie tego zdarzenia. Długo się z tego cieszyłem. Nie rozmawiałem o tym szczerze z braćmi. Nie wiem jakie mają zdanie na to wydarzenie. Pewnie śmieszy ich to do dziś. Wiele lat widziałem w tym jedynie ten zabawny wydźwięk.
Dziś postrzegam to w szerszym kontekście. Od pewnego czasu, gdy sobie to wszystko odtwarzam, dochodzę do wniosku, że tak naprawdę było to strasznie głupie. Jako dziecko nie przewidziałem ewentualnych skutków naszego postępowania. To zajście mogło skończyć się naprawdę źle. Dobrze, że Krzyś nie miał za dużo siły i nie uderzył kantem łopatki.
W zadumę wprawia mnie fakt, że mimo tak młodego wieku mieliśmy tak silną rządzę ukarania taty. Zrobienia tego, co tata nam serwował latami. Użycia przemocy.
Przemoc jest dla mnie prymitywna. Niegodna człowieka myślącego. Niegodna rodzica. Może z tych względów nigdy nie podniosłem już ręki na tatę. Choć jeszcze kilka razy za dziecka chciałem to uczynić, gdyż przeżyłem kilka sytuacji nasilających takie pragnienie… lecz to już materiał na inny artykuł.
1 Comment
Nie wychowałam się z ojcem. Rodzice rozwiedli się, gdy miałam trzy lata. Mimo to zdarzało się, że nachodził nas po alkoholu i wtedy bywało różnie. Czasem ciął się po zewnętrznej stronie rąk, by wzbudzić w mamie poczucie winy za to, że go rzuciła. Gdy miałam dwanaście lat, próbował ją zgwałcić i to był ten jeden jedyny raz, gdy rzuciłam się na niego z pięściami i kazałam mu „wypierdalać”. Był w szoku. Mnie samej on nigdy nie tknął, ale wiedziałam, że wszystkie jego kobiety nie raz obrywały.
Gdy dorosłam, zupełnie odcięłam z nim kontakt. Nie mam potrzeby go mieć. Obecnie tworzę szczęśliwą rodzinę. Mam świetnego partnera, który był ze mną, nawet, gdy musiałam niektóre rzeczy przepracować. Wiedział, że muszę „nauczyć się” tego, co jest normalne, bo nie wiedziałam tego, co dokładnie. On z kolei nauczył się przy mnie myśleć otwarcie.
PS Moi rodzice byli inteligentami. Wykształceni z dobrą pracą. Branża artystyczna. Sama chodziłam w „lepszych ciuchach” od koleżanek, mieszkałam w pięknym domu. Ojciec fundował mi piękne rzeczy i jednocześnie niszczył psychikę.