Życie jest jak podróże. Ma różne etapy. Wolne i szybkie. Stałe i zmienne. Pracowite, a niekiedy leniwe. Ma odcinki proste, krzywe albo łamane. Punkty wyjścia i zakończenia. Skupia się na konkretnych zadaniach, a czasem toczy się samo od siebie. Jest tego cała gama. Mógłbym wyliczać w nieskończoność.
Egzystujemy w czasach ciągłej gonitwy. Gdzieś pędzimy. Za czymś. Po coś. Nieustanie w biegu. W drodze, w drodze, w drodze, na autostradzie życia. Czasem wygląda to jak totalne szaleństwo.
Tymczasem, aby gdzieś dojść lub dojechać w sensie fizycznym i mentalnym czasem warto, a wręcz należny się zatrzymać. W trakcie obserwacji codziennych czynności czy uprawiania sportu, dostrzegłem pewne analogie do naszego codziennego życia. Tym artykułem pragnę skłonić Ciebie do krótkiej refleksji. Dać Ci do myślenia.
STOP lub czerwone światło
Istotą przemieszczania się jest ruch. Z punktu A do B przejeżdżamy lub przechodzimy pewien odcinek. Robimy to tak odruchowo i podświadomie, iż nie myślimy nad tym. To takie oczywiste.
Prowadząc auto w kierunku miejsca pracy, do miejsca zamieszkania albo na zakupy lub do znajomych wykonujemy dziesiątki czynności. Obserwujemy drogę, przyśpieszamy, zwalniamy, włączamy kierunkowskaz, wykonujemy manewry skrętu, patrzymy w lusterka, itd. Gdy dojeżdżamy do sygnalizacji świetlnej i widzimy czerwone światło lub do skrzyżowania, gdzie ustawiony jest znak stopu, hamujemy. A następnie zatrzymujemy się. Wyczekujemy na zmianę i ruszamy. I wszystko powtarza się od nowa.
Podobnie jest z pieszym. Inny jest zakres czynności do wykonania, lecz gdy ma on czerwone światło albo dochodzi do przejścia dla pieszych, zazwyczaj przed wejściem na jezdnię staje i upewnia się czy może kontynuować spacer. Jeśli droga jest wolna rusza. I następuje powtórka zadań pieszego.
To proste czynności. Długo nad nimi się nie zastanawiałem. A szczerze mówiąc to w ogóle, bo i po co? Dla mnie, jak pewnie dla każdego, dla Ciebie zapewne też, jest to tylko zwykły i rutynowy element życia i poruszania się. Do czasu. Do momentu, kiedy nieumiejętność hamowania i zatrzymania się można przypłacić życiem. Znam to z autopsji.
Rolki
Kilka lat temu zacząłem się uczyć jazdy na rolkach. Do dziś rolki uwielbiam i jest to jedna z najbardziej ukochanych dyscyplin, jakie uprawiam i którym z błogością się oddaję. Na samym początku chciałem nauczyć się jeździć jako tako, utrzymać stabilizację, unikać upadków, a potem gnać gdzieś przed siebie, gdzie tylko dobra nawierzchnia drogi pozwoli. Skupiłem się bardzo mocno na jeździe. Na permanentnym ruchu. A im szybciej jechałem, tym większą odczuwałem satysfakcję.
Jazda na rolkach dla mnie jest synonimem wolności. Tą ogromną radość i wolność odczuwam dobitnie, gdy poruszam się z odpowiednio dużą prędkością i słyszę wygwizdujący różne melodie wiatr w uszach. To dla tego uczucia szumu rozpędzam się jak najczęściej. Czasem na prostym odcinku zamykam dodatkowo oczy, na bardzo krótko, by to cudowne doznanie wzmocnić. Po prostu – chcę wtedy stać się wolnością. Tym stanem.
Koncentracja na ruchu i szybkości. To jest to. Zanim jednak przejdę do sedna, potrzymam Cię w małej niepewności i tajemniczości. Odniosę się do sportu w całości. Stanowi on bowiem niesamowicie trafne źródło nauki i wiedzy życiowej. A jednocześnie jest dla mnie potwierdzeniem słuszności obecnej dywagacji.
Sport
Lubię dość dużą ilość dyscyplin sportu. Sam uprawiam kilka: jeżdżę na rowerze i łyżwach, grywam w piłkę nożną, pływam, biegam. Nie stronię od frywolnego badmintona i ping ponga. Z chęcią pograłbym w tenisa i nauczył się jazdy na nartach. Część dyscyplin lubię oglądać, gdyż nie mam talentu i ochoty ich praktykować.
Sport kojarzy się bardzo często z wyścigami. Konkurowaniem. Zawodami. To od prędkości jako składowej, w większości sportów, zależy w głównej mierze zwycięstwo.
W wyścigach Formuły F1 prędkość jest oczywistym atutem. To konie mechaniczne są kluczowym elementem napędowym tego sportu, ale…
Nikt jeszcze nie wygrał tych zawodów jadąc non stop na pełnej mocy. Szalenie ważnym elementem jest hamowanie w odpowiednim momencie, a nawet zatrzymanie. Gdyby kierowca tego nie robił, pewnie już na pierwszym okrążeniu pożegnałby się z wyścigiem. Nie da się bez hamowania? Lekko zastanawiające? No nie da się. I oto jest to drobne „ale”. W kolejnych przykładach również ono się pojawia.
Dla fanów piłki nożnej liczą się gole. Każdy gol. Te piękne, efektowne dodają jedynie piłce nieukrywanego uroku. I choć w dzisiejszym futbolu, w mojej ocenie technika i uniwersalizm odgrywają role nadrzędne, to prędkość jest tym czynnikiem, który przyczynia się do dynamiki meczu. Dzięki szybkości pojedynek zwyczajnie się wygrywa. Tylko, że umiejętność hamowania, spowolnienia meczu czy jego fragmentu tudzież zatrzymania jest także niezmiernie ważna. A czasem jest esencją. Zwłaszcza gdy widzimy piłkarskie triki. Między innymi na YouTube możemy odtwarzać i podziwiać, co z piłką robią Messi czy Neymar. Cały ich kunszt sztuki piłkarskiej widzimy, gdy na przemian przyśpieszają, wykonują cudowne zagrania zdolnościami technicznymi, a wirtuozami czyni ich umiejętne wyhamowanie na pełnej prędkości i doskonałe panowanie nad piłką. Dla takich trików przychodzą kibice i nawet jeśli z tego nie ma gola, to jest to oklaskiwane i budzi szczerą euforię. A więc hamowanie oraz zatrzymanie i tu są istotne.
Za ostatni przykład posłuży mi taniec. Taniec klasyczny. Choć sam jestem anty-tancerzem to na ruch tancerzy patrzę z wielką przyjemnością. Chciałbym bez treningu, tańczyć jak zawodowcy. Niemniej tak się nie da. A szkoda. Taniec jest grą piękna naszych ruchów, mięśni, ciał i ekspresji. Znamienitą cząstka tańca jest dla mnie jeden moment. A mianowicie ten, kiedy partner w ruchu zatrzymuje partnerkę, majestatycznie wygina ją i zastygają w ruchu. Trzyma ją z całych sił. Jest wykonywana ogromna praca jego mięśni. A faktycznie zatrzymali się. Są sekundy w bezruchu. A tancerka na chwilę dosłownie wisi w powietrzu. Piękny jest to moment w tańcu, taki zapierający dech, przynajmniej dla mnie. Po czym kontynuują. Taniec to również zmiana prędkości. A brak ruchu, całkowite zahamowanie składa się na jego efektywność.
Ruch. Prędkość. Wyhamowywanie. Zatrzymanie. Jakież to proste i cudowne zarazem. Sport wyrównuje się z życiem.
A teraz moja rolkowa wpadka i wiekopomna nauczka zarazem. Jedna z najważniejszych, jaką mi było zaszczyt przeżyć. Mimo bolesnego tła tego doświadczenia.
Moja sportowa i życiowa nauczka
Wracam już do mojej nauczki z jady na rolkach. To bardzo cenna lekcja, która wniosła do mojego życia cenne doświadczenie. Powracam czasem myślami do tej tragicznej chwili. Dlatego dzięki niej powstał ten artykuł. Opowiem Ci o pewnej pięknej popołudniowej przejażdżce. Zaczęła się naprawdę bardzo, bardzo przyjemnie. To były początki mojej przygody z rolkami. Może początek drugiego sezonu. A moje umiejętności, choć bliskie zeru, na tamten czas wydawały mi się już dość profesjonalne. Nasze miasto organizowało lekcje nauki rolek. Zacząłem chodzić tam z dziećmi i tam poznałem młodą instruktorkę, która zaangażowała kilka osób na przejażdżki po mieście. Tamtego pamiętnego dnia wybrała się z nami moja żona. Miałem więc okazję pochwalić się przed nią swoimi postępami. Dojechaliśmy do stromego zjazdu. Graniczącego bezpośrednio z jezdnią. Instruktorka z pozostałymi zjeżdżała razem jako pierwsza. Była ich hamulcem. Grupa z nią spokojnie zaczęła zjeżdżać. A raczej zjeżdżały, gdyż były to same kobiety. Ja, prawdziwy samiec, rolkowy geniusz, postanowiłem ruszyć na dół sam. Początek zapowiadał się znośnie. Panowałem nad rolkami i prędkością. W połowie chodnika zacząłem przyspieszać. Na samym dole jest dość ruchliwa jezdnia i zapaliła mi się czerwona lampka. Prędkość rosła. Umiejętności hamowania zaczęły zawodzić. Do potęgi rósł strach, podsycany drżeniem nóg i utratą panowania nad ich stabilnością. Spanikowałem. Popełniłem kardynalny błąd. Na prawo miałem bardzo szeroki trawnik. I na nim powinienem hamować. Nie wiem czemu, lecz po lewej stronie miałem około metrowy pas trawnika, a za nim była już tylko jezdnia. W dodatku jadące tam samochody zazwyczaj jeździły z prędkością powyżej 60 km/h, a myślę, iż nawet miały po 80 km/h. Notabene kierowcy też tam tracą głowę. I mkną zdecydowanie za szybko. Od początku wszystko szło nie tak, jak oczekiwałem i założyłem. Zjechałem na trawnik po lewej. Kąt natarcia na trawnik okazał się bardzo błędny. Zamiast jechać po nim, wyrzuciło mnie na jezdnię. Nawet nie pomyślałem o autach jadących z góry na dół wprost na mnie od tyłu. To działo się niesamowicie szybko. Na szczęście, od góry, nic w moim kierunku nie jechało. Z dołu pod górkę pędził jakiś samochód. Moja prędkość dalej rosła, a ja nie wiedziałem, co począć. Gnałem w kierunku środka jezdni i zbliżającego się auta. Kierowca zaczął gwałtownie hamować i stanął w miejscu. Mi został tylko jeden manewr. Upadek. Bardzo ryzykowny, lecz ostateczny. Upadłem na plecy. Rozłożyłem ręce i nogi, by przyspieszyć wyhamowanie. Sunąłem tak kilka metrów, zanim się zatrzymałem. Miałem wrażenie, że minęły wieki. Spojrzałem na tego kierowcą, który się zatrzymał. Był blady i nie dowierzał, jak ja. Spojrzałem w górę jezdni. Nic nie jechało. To był cud! Ogromny cud i opatrzność nade mną czuwała w tamtym momencie. Mimowolnie, na czworaka ruszyłem, co sił i umiejętności w kierunku chodnika. Wyglądało to zapewne komicznie. Bo strach i panika spowodowały, że moje ruchy był nieskoordynowane. Uszedłem z życiem. Naprawdę. Gdyby jechał tam samochód z góry, albo bym nie żył, albo zostałbym dotkliwie połamany. Żaden kierowca nie maiłby nawet chwili na wykonanie jakiegokolwiek manewru, a wyjazd bezpośrednio pod auto, wiązałby się z uderzeniem na pełnej prędkości. Nie miałem powodów do śmiechu. Usiadłem na trawniku i nie byłem w stanie nic zrobić. Przejechało po kilku sekundach przed moimi oczami jakieś auto. Cud, że po kilku sekundach od ucieczki z jezdni.
Minęła długa chwila zanim doszedłem do siebie. W międzyczasie koleżanki i moja żona wróciły do mnie. Nie widziały zdarzenia, lecz wyglądałem koszmarnie. Opowiedziałem im, co się wydarzyło. Zdecydowałem się jednak na kontynuowanie jazdy. Dziewczyny miały ochotę na jazdę, ale ja… nie byłem tak ochoczo nastawiony jak kilka minut wcześniej. Straciłem w mgnieniu oka całą pewność. Wiedziałem mimo to, że tylko dalsza jazda może mi pomóc się przełamać. Zmusiłem się do niej. Nie chciałem się poddać. Jeździliśmy jeszcze ze dwie godziny po okolicy, lecz nie mogłem się w pełni skupić na jeździe i czerpaniu z niej przyjemności. Konsekwencje tego incydentu odczuwam od samego feralnego incydentu, aż do dziś. Pozytywne i negatywne.Wnioski rodziły się już wtenczas. Miałem mętlik w głowie. Nawiasem mówiąc do tej pory mam uraz po tym zdarzeniu. Panikuje przed zjazdem z większej górki. Muszę ze sobą walczyć, zwłaszcza na początku sezonu lub po dłuższej przerwie. Powrót do domu tamtego był istnym koszmarem. Wiązał się z koniecznością zjazdu z dwóch mniejszych górek. Wcześniej z nimi sobie radziłem. Tamtego dnia kompletnie, nie.
Całkowicie oprzytomniałem w domu. Emocje puściły. Uwiadomiłem sobie w pełni ogrom szczęścia, a zarazem swojej nieskończonej głupoty i ignorancji.
Wniosek był tylko jeden. Kontynuowanie przygody z rolkami było możliwe tylko w jednym przypadku. Odpowiedź brzmiała:
Naucz się hamować. Tylko tyle i aż tyle.
To było jak oświecenie. Nastąpiła u mnie całkowita zmiana w podejściu do jazdy. Po kilku dniach ubrałem roki. Skupiłem się wyłacznie na nauce hamowania. Dziesiątki i setki powtórzeń, by opanować różne metody hamowania. W tym najskuteczniejszej, tzw. T-Stopu.
Sensem jazdy na rolkach jest umiejętność hamowania i zatrzymywania się adekwatnie do sytuacji. A zwłaszcza, gdy są inni uczestnicy ruchu jest to najistotniejsza umiejętność. W życiu bywa podobnie. Tak to postrzegam.
Stop w życiu.
Wraz z oświeceniem dotyczącym umiejętności skutecznego hamowania, a w konsekwencji zatrzymania się, pojawiła się głębsza myśl. Natury egzystencjalnej.
Zrozumiałem, że tak mamy w życiu, na co dzień. Pędzimy i gnamy. Jak wszystko jest w porządku to ruch i wyścig z czasem, z otaczającym nas światem, nawet nas fascynuje. Nakręca. Tym samym nie dbamy należycie o siebie, o własne zdrowie, wypoczynek i sen. W pośpiechu i nieustannej gonitwie zapomnieliśmy, by się na chwilę zatrzymać. Zrelaksować. Nabrać dystansu do tego, co robimy i dokąd zmierzamy. Zapominamy o chwili zadumy, namysłu i pobyciu samemu ze sobą. Nie dbamy o siebie, nie szanujemy się. Po co ten pośpiech? Bez wytchnienia, bez dania sobie nawet kilku sekund dziennie?
Zadaj sobie pytanie: dokąd zmierzam? I czy dam radę tam dotrzeć, tak żyjąc?
W szpitalu.
Twoje ciało się buntuje, bo nie dbasz o siebie. Bóle kręgosłupa, głowy, żołądka, bezsenne noce… i ten diabelski stres. Ciągle jest z Tobą. To Twój brat bliźniak. Wiesz, że coś jest nie tak, lecz doraźnie coś udaje się zrobić. To takie hamowanie, nie do końca. Zwalniamy na chwilę. Jesteśmy jeszcze w ruchu i już przyśpieszamy. Bagatelizujemy sygnały, bo działania profilaktyczne zadziałały. Na jak długo?
Opamiętanie nadchodzi zazwyczaj za późno. Lądujemy się w szpitalu. Zasłabnięcie, złamana zimą noga, a może zawał serca. Owszem to dotyczy, znajomych, sąsiadów, ale nie Ciebie. Pewnie takich znasz, nieprawdaż?
A może właśnie teraz jest najlepszy czas na refleksję, tak jak ja wtedy, gdy wyjechałem na jezdnię na rolkach. Może to dla mnie był sygnał, ostrzeżenie? Nie wiem, lecz z całą pewnością wyciągnąłem z tego solidne wnioski. I dla sportu i dla lepszej egzystencji.
Dlatego jeżdżę dalej na rolkach. Czasem szybko, bardzo szybko, bo……. potrafię już hamować i zatrzymywać się.
Co z tą wiedzą zrobisz, to już tylko Ty wiesz. Pomyśl o tym jutro, pojutrze, byle nie za 25 lub 45 lat!
To są tylko słowa. Życie to już inna kwestia. Jak we wszystkim tak i w tym konkretnym przypadku warto zachować zdrowy rozsądek. Znaleźć sensowne i zdrowe rozłożenie potrzeb. W odpowiednich proporcjach.
Znajdź w ruchu i pędzącym życiu czas dla siebie. Na refleksję. Na opamiętanie. Po to, by żyć dłużej i lepiej. Bezpieczniej. Z większą świadomością i czerpać więcej radości z podróży jakie serwuje nam życie.
I tego wyczucia proporcji, wyważenia w życiu priorytetów i potrzeb płynących z danej chwili, Tobie i sobie życzę.
Zainteresował Cie ten artykuł, a może blog. Będzie mi niezmiernie miło jeśli zostaniesz ze mną na dłużej.
Zachęcam Cię do zapisania się do mojego newslettera.
PS
Wiadomości będą sporadyczne 🙂
You have successfully joined our subscriber list.