To jeden z najtrudniejszych tekstów, z jakimi się mierzę. Również bardzo smutny, lecz tego dowiesz się w dalszej części. Długo zastanawiałem się, czy w ogóle umieścić ten artykuł na stronie bloga. Uznałem, że muszę to zrobić. Chcę ukazać wpływ taty na mnie z różnych perspektyw. Pozytywnych i negatywnych. Subiektywnych i obiektywnych. Stąd pominięcie tego tematu na blogu, jest wielce niestosowne. Tym razem chcę napisać o sytuacjach, w których tata był dla mnie prawdziwym bohaterem. Sytuacji, kiedy byłem naprawdę z niego dumny. Kiedy czułem, że był moim ojcem. I gdy byłem dla niego ważny. A w danej chwili najważniejszy.
Problem wiąże się z tym, że w trakcie grzebania w przeszłości, analizowania i szukania historii, nie mogę ich odnaleźć za wiele. A szukałem ich bardzo intensywnie.
Okazuje się, że to zaledwie 4 pozytywne wspomnienia.
Cały artykuł przeczytasz w 12 minut.
Odzyskałem ją
Miałem coś cennego, co czyniło mnie wyjątkowym. To w zasadzie niewielka rzecz, lecz dla chłopaków w niej zakochanych, najistotniejsza. Towarzyszyła nam wiele godzin, dni i miesięcy. Mimo uczuć do niej żywionych nie oszczędzaliśmy jej. Wyżywaliśmy się do granic możliwości, do granic bólu i odporności materiału. Ta fascynacja dziś może nieco bawić. Inne czasy. Inne dzieci. Odmienne priorytety.
Dla mnie i kolegów, spędzanie na dworze wiele godzin razem miało ogromne znaczenie. A ja dzięki tej rzeczy znajdowałem się w centrum uwagi. Imponowało mi to. Podnosiło rangę w naszym stadzie.
Zdobyłem ją jakieś 30 lat temu. W tamtym czasie jej posiadanie nobilitowało. I nie tylko dlatego, że stanowiła epicentrum rozrywki. Przede wszystkim z racji tego, że jej kupienie graniczyło z cudem. Rzecz droga i niedostępna. A ja jakimś cudem dowiedziałem się, że będzie w sklepie. Chyba od sprzedawczyni, lecz tego nie jestem pewien. Na pewno często chodziłem do tego sklepu sportowego i marzyłem o posiadaniu tej magicznej zabawki. Zapewne panie mnie znały i mi powiedziały o planowanej dostawie. To był jedyny sklep sportowy w naszym mieście. Wiadomość o jej możliwym pojawieniu zelektryzowała mnie. Skupiłem się na jej zdobyciu. Kiedy to było, nie pamiętam. Natomiast jestem pewien, że kosztowała 2.000 złotych. Na tamte czasy sumka niebagatelna. Na część miałem. Pewnie trochę brakło. O resztę zabiegałem u mamy.
Odpowiedzialnym za zakup uczyniłem mamę. Trułem jej o tym, by mi to kupiła wiele dni. Tysiące, a może miliony razy. Mama odpowiadała, że to drogo. I raczej mi nie kupi. Pamiętam, że dzień przed dostawą nie mogłem spać. Niemal błagałem mamę, żeby mi ją kupiła. I, że nic, już w życiu mi nie będzie musiała kupić, jeśli tylko zrobi ten jeden wyjątek. I spełni moją wolę. Tylko ten ostatni raz i nic więcej nie chciałem. I już nic (ha ha ha – ładny bajer, na pewno nic już więcej nie chciałem od mamy? Bynajmniej, na tamten czas. Znasz takie obietnice?. Tylko to, mamo. I koniec. Nic, a nic, od Ciebie nie będę już chciał!) kup, a dam Ci spokój. Na całe życie. To najważniejsza rzecz, jakiej wtedy pragnąłem. Mama do końca zachowała zimną krew. I nie dała mi najmniejszej nadziei.
Mama pracowała blisko sklepu. Wiedziałem, że jak się zwolni, chociażby na chwilę, to zdoła to kupić. I miała resztę potrzebnej kasy, tego byłem pewien. Tego, że ją dostanę, już nie. Miałem świadomość, że ten towar znikał bardzo szybko i zakupienie graniczyło z realną interwencją sił nadprzyrodzonych. Marzenie nie umierało. Umarło trochę później. Kilka godzin po otwarciu sklepu.
Po szkole popędziłem do sklepu, co sił w nogach. Gdy wbiegłem do środka, mojego marzenia już nie zobaczyłem. Na półkach same pustki. Nawet najmniejszego śladu po tym cacku.
Zapytałem ekspedientki:
– Czy są jeszcze piłki do nogi?
– Nie, nie ma.
– A były?
– Tak. Były. Zaledwie kilka sztuk. I rozeszły się w parę sekund.
– Acha.
Zapewne smutek na mojej twarzy, mówił sam za siebie. Bezwolnie, bez sił i bez nadziei, wróciłem do domu. Nie poszedłem do mamy, do pracy. Bałem się tej strasznej wiadomości. Tego, że nie poszła w ogóle. Albo tego, że była, lecz się spóźniła. Mimo to czekałem na jej powrót. Ze strachem i jakże ogromną nadzieją. Nadzieja wciąż żyła, w stanie agonii. Mama wróciła po południu. Nic ze sobą nie miała. Wiedziałem, że nie udało się jej kupić. A jej postawa o tym mnie utwierdzała. Nie dała nic poznać.
A po chwili nastąpił prawdziwy cud. Mama kupiła futbolówkę. Nie wiem, jak tego dokonała, lecz uszczęśliwiła mnie, nie tylko w tej chwili. Dała mi mnóstwo szczęścia przez kilka lub kilkanaście nadchodzących miesięcy. Nie pamiętam czy w tamtym momencie bardziej kochałem mamę czy piłkę? Piłkę, czy mamę. To ten moment w życiu, którego się nie pamięta. Skrajna euforia zabiła pamięć. Odrodziła się wiara i nadzieja.
Piłka w barwach biało-brązowych w istocie wyglądała obrzydliwie. Miała być czarno-biała, bo o takiej śniłem, ale co mi tam. Piłka to piłka. Wybaczyłem jej, że jest brzydka. I za to mi się odwdzięczyła. W początkowym okresie spałem z tą piłka. Nasycałem się z nią i nawet bałem się ją kopnąć, by nie uszkodzić. Piłka za tamtych czasów to rarytas. A dziś to jest całkiem niezrozumiałe, gdy ich tysiące są w każdym sklepie. Za grosze. Ongiś, nie do pomyślenia.
Wieść o moim nabytku szybko się rozeszła. Doba ma piłkę, Doba ma piłkę. Słyszało się na korytarzu szkolnym, na placu, na boiskach, na stadionie. Uwielbiałem ten rozgłos i grę w piłkę. Miałem ją i mogłem to czynić. W dodatku zaprosić do gry kolegów.
Piłka nożna to była władza. Zachłysnąłem się nią. Miałem kolegów. Nie usiałem ich nawet zapraszać. Sami przychodzili. Pojawiali się znikąd. A ja i piłka znajdowaliśmy się w epicentrum. I mogliśmy wybierać sobie kolegów, grać z najlepszymi. A tych, co się nie lubiło, odtrącało się. Wystarczyło zdanie wypowiedziane przeze mnie – „Ty z nami dziś nie grasz”. I gość znikał. Nikt go nie bronił. Nikt nie żałował. A ja decydowałem. Ta władza, tak szczerze, nie imponowała mi. Pojawiła się sama w sobie, a na tamtym etapie nie miałem jej świadomości.
Najważniejsza zdawała się sama gra. Czysta gra. Szaleństwo na boisku. Bramki. Pot. Zwycięstwa. Koledzy, do późnych godzin, połączeni tą samą pasją. Co dziwniejsze, nie było wtedy piłek, a każdy chciał grać. Znalezienie skrawka ziemi, by pokopać, też należało do kategorii: cud. Grało się wszędzie. Prosiło się, a wręcz błagało innych, by zagrali „placowe”. Byle grać. Rywalizować i się cieszyć. Moja piłka była kartą przetargową. Miałem piłkę – posiadałem zatem kolegów i teren do gry. Wszystko, czego potrzebowałem.
Piłka, sama w sobie, stanowiła zagrożenie. Towar tak deficytowy marzył się każdemu. I pewnego dnia, miałem o tym okazję się przekonać.
Wracałem do domu i niosłem piłkę pod ręką. Szedłem swoją ulicą. Czułem się bezpiecznie. Spotkałem po drodze kilku starszych chłopaków. Znałem ich ze szkoły i z widzenia, więc nie miałem podstaw, by podejrzewać ich o niecne zamiary. Zaprosili mnie, młodego, do gry. Zaszczyt, że starsi chcą grać ze mną, osłabił moją czujność. W sumie jej nie było. Czujność i nieufność pojawiały się po tym zdarzeniu. To zdarzenie było solidną nauczką od życia.
Po kilku minutach gry, starsi i bardziej cwani koledzy, nagle przeskoczyli przez ogrodzenie i zabrali ze sobą piłką. Chwilę zajęło mi dojście do siebie i uświadomienie, że już mojej kochanej piłki nie mam. Z płaczem ruszyłem do domu. Nie wiedziałem, co robić. Bałem się przyznać, bo mogłem jeszcze dostać lanie od taty. Takie czasy. Zostałeś skrzywdzony przez kogoś i zamiast na wsparcie to dostawało się lanie. Panowało przekonanie, że to ty zawiniłeś.
Tata wrócił do domu z pracy. Chyba mimowolnie opowiedziałem mu, co się stało. Bałem się, lecz powiedziałem. Tata nic mi nie zrobił. Wysłuchał mnie. Co się stało, gdzie i jak wyglądali Ci chłopcy? I wyszedł z domu.
Pojawił się za jakiś czas. Z moją piłką. No może moją, bo przemalowaną. Ta kradzież wyszła mi na dobre, bo ci nikczemnicy, nadali jej barwy biało-czarne. I mimo zafundowanej traumy dali mi dwa najfajniejsze wspomnienia.
Po pierwsze, przez chwilę graliśmy biało-czarną piłką, a o takiej marzyłem.
Po drugie, dała mi tatę-bohatera. Odzyskał dla mnie piłkę. Dla swojego syna. Poszedł i odebrał ją dla mnie, nie patrząc na konsekwencje. Dla mnie!!! Nie pytałem i tu będę szczery, czy tym chłopakom się oberwało. Było to wielce prawdopodobne. Tata mógł im sprzedać przysłowiowego liścia. W tamtych czasach to przechodziło płazem. A myślę, że ci moi szanowni koledzy, woleli przemilczeć kradzież. Niż dostać po raz drugi lanie od swoich rodziców. Takie były czasy. Być może tata tylko ich postraszył, ale o dziwo nigdy nic mi potem nie zrobili. Nie mścili się i nawet nie zbliżyli do mnie. Mam nadzieję, że skończyło się na rozmowie, a nie na rękoczynach. W to chcę wierzyć.
Tamtego dnia, kochany tato, po odzyskaniu piłki, zostałeś moim mega bohaterem. Miałeś moje uwielbienie i szacunek. Zaimponowałeś mi. (Dziękuję, Ci tato. To jedna z tych chwil, na które się czeka. Nie wiem, czy zrobiłeś to świadomie, czy wbrew swojej woli, poszedłeś po moją piłkę. I odzyskałeś ją dla mnie). Nigdy nie poruszyliśmy tego wątku. I w sumie chyba mu nie podziękowałem za to. A jeśli tak, to nie pamiętam. Wiedziałem, że tak tata zatroszczył się o mój komfort. Dla mnie tamten czyn taty był ważny.
Tata przywrócił mi w tamtym momencie całą radość, jaką nagle utraciłem. Wróciła władza, piłka, koledzy i gra. Potem piłki pilnowałem jako oka w głowie.
Dziś wydaję się to śmieszne. Zakup piłki nie stanowi żadnego problemu. Nie jest droga, a kilka piłek w domu to standard. Pewnie dzisiejszy ojciec pojechałby do sklepu po nową. 30 lat temu odzyskanie to jedyna droga.
Mój bohaterze – tato.
Znów ze mną
Tamtego dnia miałem ok. 10 lat. To był wyjątkowy dzień. Nie spodziewałem się takiej cudownej niespodzianki. W jednej chwili zakończyła się era Wigry i Jubilata 7. tata wszedł do domu i pokazał mi duży karton. To dla Ciebie, synu – rzekł. Podbiegłem prędko do kartonu i szybko rozpakowałem prezent. Moim oczom ukazał się niecodzienny podarunek. Szary rower, BMX. Taki z grubą ramą i bardzo grubymi oponami, bez błotników. Unikat. Na skalę dzielnicy, a może miasta. W tamtych latach budził on nieukrywany zachwyt. Wszyscy koledzy chcieli na nim pojeździć. I część miała tę sposobność.
Pewnego dnia i jakimś starszym chłopakom z sąsiedztwa on się spodobał. Byli starsi i mi go odebrali. Być może, żeby jakiś czas delektować się jazdą na takim cacku, lecz ta chwila trwała za długo. Jest to historia podobna do poprzedniej, z piłką do nogi. Tata interweniował ponownie. Oczywiście odzyskał rower. I rower znowu był ze mną. Znów tata stał się moim bohaterem. Pamiętam radość, gdy zobaczyłem, jak prowadzi rower i mi go daje. Często wracam w myślach do tej historii. Nie wiem dlaczego. Tak już jest.
Jasne, że załatwi
Tata pracował w państwowej firmie samochodowej, będącej wsparciem dla kopalni. Przedsiębiorstwo to posiadało ogromną liczbę samochodów ciężarowych i autobusów. Bardzo lubiłem chodzić tam z tatą i podziwiać samochody.
W szkole podstawowej moja wychowawczyni lubiła jeździć z nami na wycieczki. Robiła wszystko, byśmy jeździli dwa razy w roku. W tamtych czasach nie istniał transport prywatny. Zorganizowanie transportu graniczyło z cudem albo z ogromnymi układami. Któregoś dnia moja wychowawczyni poprosiła mnie na rozmowę i zapytała, czy mój tata może pomóc załatwić autobus na zbliżającą się wycieczkę. Obiecałem, że porozmawiam o tym z tatą. Finalnie tata załatwił dla nas autobus. Nie wnikałem jak, lecz to mój tata tego dokonał. Byłem dumny z niego. Szczególnie gdy nauczycielka poinformowała klasę, że wyjazd możliwy jest dzięki mojemu ojcu. Sytuacja powtarzała się wielokrotnie. A nawet inni nauczyciele przychodzili do mnie z prośbą o pomoc. Tata za każdym razem pomagał. Byłem z tego niezmiernie zadowolony. Wsiadając do autobusu, czułem nieukrywaną satysfakcję, choć nikomu o tym nie mówiłem.
Mieć tatę z takimi transportowymi układami. To było coś. Prawdziwa moc.
Na milimetr
Tata, w moim odczuciu był doskonałym kierowcą. Profesjonalistą. Sam nie lubił tego zawodu i często podkreślał jak go męczy. Niechętnie rozmawiał o swojej pracy.
Miałem możliwość kilka razy jeździć z nim ciężarówkami. Głównie jeździł Starem 200 i ja ten model najbardziej lubiłem. Kilka razy też widziałem, jak wykonuje manewry cofania. Jako dziecko jazda do tyłu dla mnie była kosmicznie trudna. Ciężarówką cofa się na tzw. lusterka. O czujnikach cofania nawet nikt nie marzył. Największe wrażenie robił manewr, gdy było ciasno. Wydawało się, że tata robi to wszystko na milimetry i dosłownie jeden dzielił go od skutecznego parkowania. Tata opanował to do perfekcji i był moim bohaterem. Dziś trudno mi uwierzyć, że tak bardzo ceniłem tatę za tą właśnie umiejętność. Taka drobnostka, a tata stawał się moim herosem.
Cenna wiedza
Tata lubił matematykę i fizykę. Pamiętał liczne wzory i twierdzenia mimo upływu lat. Te jego zdolności nie czyniły w moich oczach z niego bohatera. Natomiast za tą umiejętność i wiedzę bardzo go ceniłem.
I na tym koniec. Szperałem intensywnie w zakamarkach pamięci, by znaleźć więcej takich historii. Bezskutecznie. I dlatego odczuwam z tego powodu lekki smutek. Z wielką chęcią opisałbym inne przypadki. A nie mam takiej możliwości. Smutne i przykre.
Podlegamy nieustannej ocenie. Ocenia nas nauczyciel, pracodawca, partner życiowy, mąż czy żona, narzeczony lub narzeczona. A co najważniejsze, nasze dziecko. I poprzez obserwację się uczy się. To, co mu pokazujemy staje się jego rzeczywistością.
Jeśli jesteś ojcem (matką) zastanów się, jak postrzega Cię dziecko lub jak będzie myślało o Tobie za kilka czy kilkanaście lat. Czy będą to pozytywne doznania, czy więcej będzie tych negatywnych? Ja na pewno chcę być odbierany przez moje dzieci w większości pozytywnie. Nie tylko dlatego, żeby zaspokoić swój egoizm, poczucie wartości. Głównie dlatego, że moje pozytywne działania będą przekładały się na ich wartość, poczucie własnego ja. Na budowaniu i pracowaniu nad szczęśliwym życiem. Tak projektujemy wartościowe życie dla dziecka i to jest naszą główną misją jako rodzica. Budować w dziecku wartość poprzez wartości, jakie mu przekazujemy.
Mój tata nie był w realu moim wielokrotnym bohaterem. Te opowiedziane historie są zaledwie namiastką. Tego, czego od niego oczekiwałem, a co dostałem. Jestem wdzięczny i za nie. Tata stawał się herosem w moich myślach, fantazjach. A wolałbym, aby jego „bohaterskość” była udziałem naszej zwykłej codzienności. Uwierz mi, że w sumie niewiele trzeba, by dziecko widziało i zapamiętało nas jako prawdziwego herosa. Zwłaszcza w dzieciństwie. Potem gdy dziecko dorasta, trzeba dawać, a nie czekać na okazje. I trzeba, niestety, trochę, a nawet bardzo się wysilić. Gdy zaczniesz się angażować od początku, będzie zdecydowanie łatwiej. To inwestycja długo terminowa. Często bardzo błahe sytuacje sprawiają, że inni postrzegają nas jako tytanów, kogoś wyjątkowego, a my sami sobie z tego nie zdajemy sprawy. I często nie dowiemy się nigdy jak szczegółowo i za co jesteśmy oceniani. Głównie przez najbliższych, jeśli z nimi o tym nie będziemy rozmawiać.
3 Comments
Powiem jedno miałeś szczęście bo w Polsce jest około 100 tys. dzieci które nie miały ojca i wspomnień o nim. Ja byłem w podobnej sytuacji co te 100 tys.
Mimo tego, co zafundował mi w całości tata, to uważam, iż miałem szczęście. Mieć ojca przez ponad 40 lat u boku to pewien dar. Na starość trochę się zmienił i złagodniał, a nasz kontakt stał się zdecydowanie lepszy. Dużo dało pojednanie, bo miałem to szczęście wyjaśnić z nim najbardziej traumatyczne przeżycie. Od tej pory było o wiele lepiej między nami.
Mój tata też czasami był dla mnie bohaterem. Częściej tym antybohaterem, niestety. Pamiętam jednak jedną historię, gdy starszy „kolega” kiedyś przytrzymał mnie i mojego młodszego brata za kark i próbował docisnąć nas do ziemi, mówiąc coś nieprzyjemnego… Była to demonstracja siły. Wtedy przyszedł mój tata, prowadząc rower, który przygotował dla mnie do jazdy. Zobaczył to, podbiegł do nas i zrobił z tym chłopakiem to samo co on z nami, grożąc, że gdy jeszcze raz nas tknie, to inaczej będą rozmawiać. Wtedy był moim bohaterem, uratował nas, zatroszczył się, obronił. Takich historii też pamiętam niewiele…