Mroczny rycerz. Tak nazywałem w swoich myślach ojca. Mroczny rycerz wokół, którego na polu walki gęsto kładzie się trup. To taka moja wizualizacja, bardzo modne słowo dzisiaj, choć będąc dzieckiem tego określenia nie znałem. W rzeczywistości tych trupów nie było, bo tata nikogo nie zabił. Jego zachowanie niejednokrotnie ocierało się o delikatną granicę zdrowego rozsądku i narażenie na utratę zdrowia, a nawet życia innych. Mój osąd i nazwa dla taty wzięła się z jego mrocznych opowieści. Jak wypił za dużo to zwoływał mnie i braci, a potem opowiadał o swoich niecnych wyczynach. Czekałem zawsze na jakieś pozytywne historie, lecz ich nie było. Zawsze opowiadał o tych bolesnych przeżyciach. Tych, których doświadczył w dzieciństwie i wczesnej młodości. W późniejszych latach bywało różnie. Nakręcony mówił tylko o przemocy i bójkach. Takich zdarzeń było wiele. Część z tych opowiastek uleciało mi z głowy. Zostały te najbardziej szokujące.
Zło tych opowieści polega na tym, że ojciec nie zasiał dobrego ziarna w naszych głowach. Zasiał zło i ono owocowało w dorosłym życiu moich braci. Nie jeden raz bracia kopiowali ojca. Mnie udało się uniknąć podobnych wygłupów, o których dowiesz się zaraz, ale odbiło się to na innych płaszczyznach. Osobiście robiłem wszystko, żeby nie robić tego, co ojciec. Postępowałem zawsze na odwrót. Dziś jednak dostrzegam, że ta droga była zwodnicza. Zabrnąłem w tej odmienności w ślepy zaułek. I mimo usilnych starań, czasami powtarzałem to, czego unikałem. W kilku kwestiach nawet ojca wyprzedziłem. I nie jestem z tego dumny.
Szofer Ty …
Tata był kierowcą autobusu. Woził górników z pracy i do pracy. A pewnie, jak to grupka facetów, jeżdżących codziennie kilkadziesiąt minut w monotonii, szukała rozrywki. Tata nie należał do ludzi rozrywkowych. Większość spraw traktował bardzo poważnie. Jego poczucie humoru nie tolerowało aktów słownego przekomarzania się z nim. A górnicy, nieświadomi fantazji ojca, bynajmniej w początkowym okresie, pozwalali sobie na różne docinki. Pewnie tak zachowywali się wobec innych kierowców i z całą pewnością było to im wybaczane. Tata tak łatwo nie odpuszczał. Można powiedzieć, że podporządkował sobie z czasem tysiące górników. Droga do zdobycia posłuszeństwa oparta została o prostą zasadę. Przemoc. Ta metoda dla ojca miała znaczenie nadrzędne. Nie był dyplomatą.
Górnicy, oczywiście w grupie stanowili siłę. Początki były trudne dla mojego taty. Z czasem jednak opracował przemyślaną taktykę. Smutną, bo opartą niemal o chuligaństwo, ale jakże skuteczną.
Cóż, mógł olać epitety pasażerów, lecz nie potrafił. A w tłumie łatwo obrażać szofera. I tak padały najbardziej obraźliwe wulgaryzmy w jego kierunku. Początkowo nerwy mu puszczały. Zatrzymywał autobus. Wstawał od kierownicy. I pytał górników, który to powiedział? Niech się odważy cwaniak i wyjdzie ze mną na chwilę – rzucał do górników. Gdy tata reagował byli przestraszeni i cisi, lecz nikt się nie wychylił. Tata chwilowo odpuszczał, nie widząc reakcji i jechał dalej. Musiał kontynuować jazdę. Jak tylko ruszał to znów i w dodatku śmielej, go obrażali. Sytuacja powtarzała się jakiś czas. A ojczulek stawał się coraz większym pośmiewiskiem. Szybko zaczął myśleć i postanowił działać taktycznie. Zaprzestał zatrzymywania autobusu. Za to nasłuchiwał, skąd dochodzą głosy. Odwracał się i starał się „cwaniaka” zapamiętać. Potem przy wyjściu i wejściu zagadywał przyszłe ofiary. Żegnał się z nimi lub witał i tak łowił przyszłe ofiary. Zaczął rozpoznawać głosy i każdego pasażera z osobna. Wiedział dokładnie, kto go obraża i jakich słów używa. I wtedy mógł zacząć swoją vendettę. Odkuł się na kilku największych śmiałkach.
Ojciec kierował Jelczami, które wszyscy jego koledzy nazywali „ufokami”, a także kultowymi „Ogórkami”. Miały one silniki na środku szoferki, które pokrywała specyficzna obudowa. I owa pokrywa silnika stanowiła pułapkę. W te sidła pasażerowie mimowolnie wpadali sami. Gdy zostawał ostatni górnik i zmierzał do wyjścia, mój tata stosował pewien manewr taktyczny. Lekko przyspieszał i zaraz po tym, nagle hamował. Nie było silnego na tę taktykę. Taki delikwent lądował prosto na pace. Tuż pod ręką karcącej ręki mego taty. Siła upadku i siła uderzenia pięścią często kończyła się dla wcześniejszego prześmiewcy silnym ciosem (najlepsze uderzenie to w twarz), a nawet utratą przytomności.
Z przykrością stwierdzam, że to był jedyny moment, który powodował u mnie w początkowym okresie, prawdziwy śmiech. Dla dziecka, którego ojciec walczy ze złem i zwycięża, to nie lada sprawa. Powód do chwilowej dumy, że tata wygrał z niecnym oprawcą. Do tego wstawał i obrazował wszystko. Pokazywał efekt przyśpieszania autobusem, zaraz po tym inscenizował nagłe hamowanie i w jaki sposób pokracznie, ostatnie kroki przed wymierzeniem sprawiedliwości, pokonywali wcześniejsi dręczyciele. Naśladował dźwięki. Jęk ofiar, odgłos uderzenia. Czułem realność takiej sytuacji. To robiło wrażenie, przez pewien czas. Z czasem zaczęło mnie to irytować. Moich braci mniej. Szczególnie Mariusza pokaz siły ostro nakręcał. Często prosił tatę, aby powtórzył to jeszcze raz. I jeszcze raz. I kolejny.
Podnieconym głosem zagadywał tatę:
– Tatuś, tatuś, a jak on krzyczał? – spazmatycznie krzyczał Mariusze.
– Aaaaa! Jezuuuu! itp. itd. – odpowiadał narrator.
– Tatuś, tatuś, a jak on upadał?. To jak to wyglądało? I tata przewracał się jak ten człowiek.
– Tatuś, tatuś, a co się działo z tym Panem potem? – jeszcze głośniej piskliwym głosem Mariusz nakręcał ojca.
– Padał na pysk. A potem s…ł. Tak ojciec mówili nam. (Tak to słowo, które jest niemożliwe do fizycznej realizacji, lecz po zetknięciu z ojcem zjawisko fizycznej niemożności znikało. I górnik rzeczywiście s…ł. To najbardziej oddające rzeczywistość określenie, bowiem słowo: bardzo, bardzo, ale to bardzo szybko biegł jest określeniem na wskroś łagodnym).
I tak wzajemnie się nakręcali. Tata i moi bracia. Trwało to bardzo długo. Żenujące. Z perspektywy czasu, nawet więcej niż niepojące. I niewiarygodne.
Myślę, że jesteś inteligenty i wiesz, jaki jest finał tej opowieści.
Jak obstawiasz?
Tak. Nie było kozaka na tatę. Tata zyskał bardzo szybko sławę i przydomek „O ten, co bije”. Z tego, co mi wiadomo, pasażerowie ojca, stali się w krótkim czasie najbardziej zdyscyplinowaną grupą. Tata opowiadał z nieukrywanym smutkiem, że śmiałków mógł policzyć na palcach. A potem ich zabrakło.
Być może ta opowieść jest dla Ciebie przerysowana. Tak masz rację. Na minus. Nie podkoloryzowałem jej. Wygładziłem. Dziś, nie tylko ten wybryk w autobusie, lecz i inne incydenty z udziałem taty, są niewiarygodne. Mogę Cię jednak zapewnić, że to prawda. Weź pod uwagę, że to były lata 70 i 80 ubiegłego wieku. To, co dziś jest przestępstwem i pewnie obecnie tatę wyrzucono by z wielkim hukiem z pracy, a może nawet z zarzutem o przestępstwo, wtedy uchodziło płazem. Żaden z górników się nie poskarżył. Ba, nawet tata był przez nich z czasem ciepło witany, gdy wsiadali. Pięknie witali się: „Dzień Dobry, panu”. Żegnali: „Do widzenia, panie kierowco”. Nikt nie odważył się nazwać taty „…szoferem”. Epitetów stosowanych wobec taty, nie zacytuję. Uszy więdną, a ojcu puszczały nerwy i cierpliwość.
Tę historię tata przytaczał wiele, wiele razy. Pamiętam to dobrze. Tata czasami woził nas autobusami. I wielokrotnie zastanawiałem się, jak Ci górnicy lądowali na masce silnika. Wyobrażałem sobie, jak wyglądały ich nieporadne kroki po przyspieszeniu i raptownym hamowaniu. A także sceny finałowe, gdy tata obijał, z taką łatwością i wrogością, swoich pasażerów. Takie opowiastki potrafią pobudzić dziecięcą fantazję. I z pewnością niczego pozytywnego we mnie ta opowieść nie zrodziła.
Tata przyjechał na Śląsk na przełomie 1960/1970. W sumie, o dokładną datę nigdy nie zapytałem. To były ekscentryczne czasy. Pełne wzajemnej nienawiści i uprzedzeń. Dziś ta różnica między rodzimymi Ślązakami a napływową ludnością jest niemal zatarta. Obecne, młode pokolenie na śląsku pewnie na wieść, o tym ostrym konflikcie z przeszłości, reagowałoby z dużym zdziwieniem. Co, tak było? To jakiś żart? Wtedy jednak walka między Hanysami, czyli Ślązakami, a Goralami, czyli przyjezdnymi spoza śląska toczyła się na poważnie. Pobicia czy napadanie na przyjezdnych przed hotelami robotniczymi, czy w samych hotelach stanowiły zwykłą codzienność. A przyjezdni nie pozostawali dłużni i tanio skóry nie zamierzali sprzedać. Napływowi odbierali miejsca pracy, dziewczyny i mieszkania. Konflikt trwał. Walka i niechęć miały solidne podstawy. Mój ociec znalazł się w środku tego konfliktu. I to go trochę pochłonęło.
Wielokrotnie opowiadał o potyczkach. O tym, jak był atakowany przez miejscowych i musiał się bronić. Wyliczał też, ile razy sam atakował i brał odwet za napaści na niego i innych braci hotelowych. Wszystkie te opowieści zlały się w jedną całość. Były bardzo do siebie podobne. Trudno je rozdzielić. W całej historii hotelowej jest jedna relacja, która różniła się od pozostałych.
Żeniaczki nie będzie
Pewnie życie w hotelu obfitowało w różne ciekawe historie. Były też wątki romantyczne. Mój tata miał okazję w takim słodko-kwaśnym zdarzeniu uczestniczyć. Spodobał się pewnej dziewczynie. Owa kobieta, pewnego razu, zagadnęła tatę, że chciałaby z nim wziąć ślub. Tata został porażony piorunem. Nie zamierzał młodo się żenić. I zamiast kulturalnie odmówić, dał w swoisty sposób, kategoryczną odmowę. Nie powiedział: nie. Poszedł o krok dalej. Zdjął pas. Solidny i gruby z prawdziwej skóry. Z całą pewnością spotkanie z nim nie należało do przyjemnych wydarzeń. Następnie zaczął okładać niewinną kobietę. Rozpłakała się i uciekła. I nigdy więcej się nie pojawiła. Tata był niebywale dumy ze swojego uczynku. Pozbył się szybko kandydatki. Dalej cieszył się wolnością. Wracał do tamtego wspomnienia i gdy nam to opowiadał, podkreślał charyzmatyczne zdanie „Żeniaczki nie będzie. Laniem wybiłem jej z głowy ten pomysł”.
Pozabijam ich
Pod wpływem alkoholu tata robił rożne dziwne i niebezpieczne rzeczy. Pamiętam jedną z takich sytuacji. Mamę elektryzowały te wyczyny taty. Przerażały. Mnie zresztą też. Gdy wracał pijany do domu i miał złych humor, nosiło go. Nie mógł wysiedzieć w domu. Kipiała w nim agresja. Musiał wyjść. Pewnie ktoś coś złego powiedział mu i tak odreagowywał. Mam czasem prosiła go, by poszedł spać, lecz jej nie słuchał. I wychodził na polowanie. Brał ze sobą nóż z kuchni i wkładał go do ust. Widziałem to ze dwa lub trzy razy. Wychodząc przeklinał i krzyczał, że wszystkich pozabija i poleje się dziś jucha (zamiennie farba). Taki widok zostaje na zawsze w pamięci. W psychice pozostawia negatywny ślad. Gdzie szedł i co robił? Trudno zgadywać. Na szczęście zawsze wracał. Wierze, że nic złego nie uczynił. Jedynie się wyładował.
Za wszystko, co mi uczyniliście
Liczne przygody dotyczyły szkolnych lat. Głównie zawodówki. Tata uczył się na maszynistę parowozów. Był bardzo mały, najmniejszy w klasie. Pokazywał zdjęcia ze szkolnych lat i rzeczywiście był o dwie głowy niższy od innych uczniów. Nie mówiąc, o tych starszych. Na praktykach koledzy często z niego się naśmiewali i wielokrotnie obijali. Dostawał srogie cęgi, jak to mawiał. Należał do młodzieńców walecznych i niesamowicie mściwych. Nie lubił porażek i ciężko znosił różne przytyki, a zwłaszcza gdy go ktoś bił. Nie miał poczucia humoru i wszystko brał na serio. To tylko nakręcało jego kolegów i robili mu na złość. Przy tym mieli wielki ubaw. Tata próbował się odgryzać, lecz był słabszy fizycznie i mniejszy. A Ci mieli z niego ubaw i go specjalnie drażnili.
Wszystko zmieniało się w jedne wakacje. Chyba przed trzecią klasą tata nagle urósł i zmężniał. Po powrocie do szkoły zaskoczył kolegów. Zaczął się jego czas. Okres zemsty. Zaczął odbijać wszystkie lata. Rozpoczął od największych jego pogromców. Teraz on sukcesywnie ich bił. Inaczej tego się nie da nazwać. Miał satysfakcję, gdy ktoś prosił go o litość. Błagał, by już przestał. A to powodowało efekt odwrotny. Stawał się jeszcze bardziej bezlitosny. I kontynuował vendettę. Ta cech charakteru pozostała w nim na zawsze. Proszenie go, by przestał, jedynie pogarszało pozycję ofiary.
Tata bardzo obrazowo przedstawiał realizację zemsty na kolegach. Prezentował to i naśladował tamte chwile.
W szkole miał największego wroga i zawsze chciał na nim się odegrać. Z jego strony doznawał natarczywego prześladowania. W pierwszej klasie ten chłopak rzucił w ojca śrubokrętem, który przeleciał tuż obok jego głowy i wbił się w szafkę. Tej kalumnii ojciec mu nigdy nie wybaczył. I od tamtego momentu poprzysiągł na nim zemstę. Zrealizował to. Wtedy gdy wyrósł. I po powrocie z wakacji zaczął spełniać marzenie. Ów kolega stał się jego ofiarą. Zapłacił za rzut śrubokrętem wielokrotnie. Tata z lubością opowiadał, jak ścigał go nie jeden raz po szatni. Czekał, aż zostaną sam na sam. Po czym wyżywał się na nim do woli.
Jestem przekonany, że to właśnie w zawodówce najbardziej ukształtował się jego zawadiacki, wojowniczy i bezlitosny charakter. Potem wielokrotnie nie panował nas sobą.
Po latach
Również na swojej wsi miał swojego oprawcę. Sąsiada. Kilka lat starszego. Upodobał on sobie ojca i często wyładowywał się na nim. Tata nie wiedział, za co jest bity przez niego. Ot, tak. Za to, że jest. Ojciec opowiadając o nim, dostawał gęsiej skóry. I nieraz relacjonował, jak spotkał go po latach. A spotkanie należało do owocnych.
Po wyjeździe na Śląsk ojciec rzadko wracał do rodzinnego domu. Mało o tym mówił. Natomiast jeden powrót wspominał ze szczególnym ciepłem. To ten, kiedy spotkał swojego starszego sąsiada. Zobaczył go wychodzącego z jakiegoś baru. Tamten mężczyzna zareagował z uśmiechem i ciepło przywitał ojca. „Romuś bardzo się cieszę na Twój widok. Dawno Ciebie nie widziałem w tych okolicach”. Myślę, że żałował tych słów, po tym, co za chwilę miało się wydarzyć. Tata niewiele zastanawiając się, zareagował instynktownie. Z całej siły wyprowadził cios i raził dawnego gnębiciela prosto w zęby. Opowiadał, że tamten wpadł na jakieś kraty. Tata jegomościa wkomponował w żelastwo i sprał niemiłosiernie. Dodam, że tamten prosił tatę o litość. Zbędnie.
Batem po plecach
Będąc już przy sąsiadach ojca, wrócę do jeszcze jednego opowiadania. Poruszał tą opowieść chyba najczęściej ze swojego mrocznego dzieciństwa. Musiało go to bardzo boleć. Nie wyleczył się z tego chyba nigdy. Nie zapomniał.
Wracał ze szkoły i obok przejeżdżał sąsiad. Jechał zaprzęgiem konnym i gdy znalazł się na wysokości taty, krzyknął do niego. „Ty zasrany Dobiku!”. Tata odwrócił się i dostał batem prosto w plecy. Ogromny ból przeszył jego drobne ciało. Miał rozcięta skórę. Gdy o tym rozprawiał, widziałem grymas bólu na jego twarzy. Woźnica odjechał. A tata się rozpłakał. Płakał całą drogę do domu. Nie mógł zrozumieć, za co został tak dotkliwie uderzony. Faktycznie – za nic. To go bardzo zraniło. Ta sytuacja musiała z pewnością odcisnąć na nim pejoratywne piętno. Nie wiem, czy po latach zemścił się na tym mężczyźnie. Nie zanotowałem tego, lecz wcale bym się nie zdziwił.
Brudni milicjanci
Tata z całą pewnością należał do łobuzów. Czasem jego reakcji nie dało się przewidzieć. Chyba on sam nie raz był zaskoczony swoim postępowaniem. Tak zapewne przedstawia się ta historyjka. Ojciec pracował na kolei. Wracał nasypem do domu. Zobaczył dwóch milicjantów, którzy szli w jego kierunku. Zapytali go o coś i on niewiele się zastanawiając, posłał im po jednym ciosie. Zaskoczeni milicjanci spadli z nasypu. Tata wspominał, że chwilę stał i przyglądał się im, jak koziołkują i lądują u podstawy pagórka. Rozbawiało go, że ubrudzili się i wyglądali arcyzabawnie. W tym monecie nastąpiło równocześnie przebudzenie. Tata uświadomił sobie, że za ten czyn może trafić do więzienia. W tamtych czasach takie zachowanie surowo karano. Czym prędzej stamtąd uciekł. Kilka dni chodził w strachu i omijał nasyp. Wybrał inną, rzekomo bezpieczniejszą drogę powrotną do domu.
Karczemne bijatyki
Niezliczone bajanie dotyczyło bójek w karczmach. Rozbite głowy ciężkimi kuflami od piwa i bijatyki stanowiły ozdobę biesiadowania. Te podboje również zlewają mi się w całość, bo było ich bez liku. Słyszem tylko, że znów dziś ktoś padł ofiarą ojca, gdy przechwalał się przed nami lub mamą. W pobliżu pracy ojca znajdowała się osławiona złą reputacją knajpa zwana potocznie przez znawców mordobijnią. Zasłużyła na swoją sławę. Spotykali się tam licznie górnicy, gdyż również w pobliżu stała jedna z kopalni.
Tata spotkał się z dwoma braćmi i tam zawitali. Po powrocie do naszego mieszkania wzięło ich na sentymenty. Prześcigali się w różnych barowych wspomnieniach. Podsłuchałem, że tata miał do nich pretensje. Karcił ich, że niepotrzebnie wszczęli bójkę i dali się pobić, a on musiał ich znów ratować. Pamiętam, że mu dziękowali, gdyż ponownie uratował im życie.
Wróciłem to tego ich spotkania wiele lat później. Gościłem u jednego z wujków i zapytałem o tamtą sytuację z knajpy. Nie wiem czemu, lecz zapytałem go, czy rzeczywiście tata był tak dobry, jak opowiada. Natenczas usłyszałem szokująca odpowiedź. Tak, Szymek. Twój tata należał do doskonałych wojowników. Tamtego dnia w knajpie uratował nas. Roman w ułamku sekundy położył trzech facetów, a my im nie daliśmy rady. Takie sytuacje miały miejsce wcześniej. On potrafił brać na siebie trzech lub czterech facetów.
Zadałem też drugie pytanie. Czy widział, aby kiedyś tatę w knajpie ktoś pokonał. W odpowiedzi usłyszałem: Nie. Nie widziałem. Roman był za dobry. On jest bestią.
To ostanie słowo doskonale opisuje ojca. To prawdziwa bestia.
Sam opowiadał, że w niego wstępuje, gdy zaczyna się bić. Podkreślał, że chwil klęski miał niewiele. A gdy było gorąco i mógłby przegrać, to po prostu ratował się ucieczką.
Miałem wrażenie, iż tata doskonalił się w precyzyjnym uderzeniu. W swoich wypowiedziach kładł nacisk na słowa – raz, tylko jeden strzał, jedno uderzenie i padał jak mucha.
Wrócę jeszcze do powyższej rozmowy z wujkiem. On też powiedział pamiętne zdanie, które kołacze mi się w myślach. Roman uderzał tylko raz. Nie musiał poprawiać.
Duży, a płacze
Kolejna scena rozegrała się na sławetnej działce.
Tata pomimo wzrostu ok. 172 cm był bardzo krępy i muskularny. Drzemała w nim jakaś ukryta siła, której na pozór się nie widziało. Trudno w nią uwierzyć, dopóki nie widziałeś jej w użyciu. W młodości uprawiał boks i judo. Jego krzepę podziwiałem, gdy na działce, mimo przekroczenia 65 roku życia, wciąż robił bardzo sprawnie wymyki. A gdy wznosił piętro altanki i robił zadaszenie, sam wciągał ciężkie elementy. Nie wiem, czy ja dałbym radę je wciągnąć, a on to robił.
Na działkę taty przychodzili koledzy z pracy i różni działkowicze. Chodziłem wtedy do podstawówki i mogłem w rzeczywistości zobaczyć, jak tata radzi sobie z silniejszymi od siebie. Z gościnną wizytą wstąpił kolega taty z pracy. Nie pamiętam jego imienia, lecz tata dobrze o nim się wypowiadał. I bardzo życzliwie do siebie się odzywali. Kolega ten ważył na pewno ponad 120 kilo, miał ponad 2 metry wzrostu. Przy nim mój ojciec wyglądał jak karzełek. Oczywiście impreza okraszona została wódeczką. Kilku dorosłych facetów rozluźnionych alkoholem weszło na niebezpieczne tematy. Wielkolud zaczął podjudzać tatę. Wypytywał, czy rzeczywiście jest tak silny, jak o tym krążą legendy. Tata wzbraniał się dość długo, lecz w pewnym momencie uległ. Doszło do brutalnej konfrontacji. Nie do bójki. Kompan ojca zachował się dość pomysłowo. Poprosił, aby tata ścisnął jego dłoń. Co też uczynili. Nastąpiło zwarcie rąk. Już po chwili uścisk taty zadziałał jak imadło. Rywal prosił, a wręcz błagał, by tata już odpuścił. Zacisk jednak nie ustępował, nasilał się. Zostały bowiem wypowiedziane słowa działające jak płachta na byka. W oczach olbrzyma zobaczyłem łzy. To zdumiewający widok. Inni biesiadnicy zareagowali i poprosili o zaprzestanie tych zawodów. Ojciec jeszcze potrzymał jego dłoń kilka sekund i przestał. Przegrany dryblas, płacząc, jęknął tylko „Roman”. Coś jeszcze niezrozumiałego dorzucił i wybiegł z działki. Tata trochę tą sytuacją został wytrącony z równowagi i mówił, że to było niepotrzebne. Czułem, że lubił tego kolegę i miał moralnego kaca.
Dla mnie, jako dziecka, ta sytuacja należała do irracjonalnych. Nie kumałem, po co to było. Natomiast przekonałem się o ponadludzkiej sile ojca. W tamtej chili pomyślałem, że gdyby mnie dorwał, to moje położenie nie wyglądałoby za różowo. To jedna ze scen, po których się go rzeczywiście bałem. Nabrałem jeszcze większego dystansu, z lęku i strachu.
Sąsiad znowu dostał
Początkowo, nasza działka należała do jednych z większych. Z niezrozumianych mi przyczyn połowę działki tata sprzedał koledze z pracy. Niejakiemu Karolowi. To zabawna postać. I tragiczna, zarazem. Karol należał do bardzo prostych ludzi. Bawił mnie swoim językiem. Używał mieszkanki polskiego, śląskiego i góralskiego jednocześnie, a czasem się chyba seplenił. Wychodząca z jego ust wiązanka stanowiła, sama w sobie, bombę humorystyczną. Wreszcie sąsiad to hiper, mega alkoholik. Na działce miał pochowane wszędzie piwa i wódkę. Gdzie nie sięgał, to wyjmował jakiś trunek. A tata często z jego zasobów korzystał. Nie musiał, jeżdżąc do sklepu i miał prywatnego dostawcę. Sąsiad zamiast krwi miał alkohol. To człowiek, który nie potrafił chodzić po wypiciu alkoholu i ledwo stał na nogach. Jednakże, gdy wsiadał na rower, jechał płynnie i nawet się nie zachwiał. Fenomen. Przecierałem oczy ze zdumienia, widząc to.
Wreszcie Karol to worek treningowy mojego taty. Ile razy ten facet dostał od mojego taty, nikt nie zliczy. Dostawał za wszystko. Wystarczyło, że odezwał się do taty, kiedy mu zakazał, a już lądowała pięść ojca na jego twarzy. Tata żałował, że sprzedał działkę pajacowi. Tak go ojciec pieszczotliwie nazywał. Miał też bardziej wysublimowane epitety. Sąsiad został objęty zakazem wchodzenia na naszą działkę. Normalny człowiek rozumie, że nie może wchodzić do kogoś, ot, tak. A Karol nie rozumiał i gdy tylko wchodził na naszą działkę, od razu był okładany. Tata codziennie wspominał, że Karol znowu dostał. Potem nie zwracałem na to uwagi. Taki przygnębiający standard.
Złamane żebra
Tata na emeryturze wciąż pracował. Stale narzekał na kolegów z pracy. Uwał, że są głupi, leniwi i nic nie potrafią zrobić. Miał ciężki charakter i raczej nie należał do lubianych ludzi. Zawsze musiał z kimś mieć zatarg. Pomimo wieku wdał się z jednym facetem w bójkę. Oczywiście wygrywał i w pewnym momencie, litując się nad przegrywającym, odpuścił. Zrobił błąd. I zapłacił za to złamanymi żebrami, bo przeciwnik zrzucił ojca ze schodów. Nie potrafił sobie do końca życia tej słabości odpuścić. Nie poszedł do lekarza i od tamtej pory złamane kości często mu dokuczały.
Czując ból w żebrach zawsze wracał do tego starcia i mówił, że to grzech za głupotę i chwilę słabości. Żył przemocą i agresją do końca. Uważał, że to przemoc miała przewagę nad rozsądkiem. Nie żałował bójki, lecz tego, iż okazał słabość i dał się pokonać.
Jak John Wayne
Mój brat Mariusz miał około 18 lat. Z kolegami poszedł do knajpy i tam zaczął skakać po stołach. Kopał ludzi i to, co mieli na nich. Krzyczał jestem jak Johny Wayne. Tata fascynował się westernami i kiedyś opowiedział o podobnym wydarzeniu. Jeden z naszych wspólnych kolegów, Kazik, uciekł z knajpy i przybiegł do mnie przerażony. Zdał relację, z tego, co właśnie Mariusz wyrabia w knajpie. Pobiegliśmy, by go ratować. Uciekł przed naszym przybyciem. Na szczęście czmychnął, bo mogło to skończyć się tragicznie.
To powtórka z rozrywki. Tak właśnie za młodu robił mój ojciec, a brat skopiował to kropka w kropkę.
W takim pełnej przemocy środowisku przyszło mi żyć. W pławieniu się i rozkoszowaniu w agresji przez ojca. U mnie przemoc przez te liczne przykłady wywoływała nieukrywane obrzydzenie. Pałałem do używania przemocy prawdziwą nienawiścią. Unikałem jej zawsze. Robiłem przeciwnie do ojca. Bardzo skutecznie.
Liczne opowieści taty, snute nierzadko bełkocącym, pijackim językiem przy nas, gdy biliśmy mali, musiało odbić się na mojej psychice i młodszych braci. I tak się stało. Wywody taty okazały się bardzo wyniszczające. Miały bardzo negatywny wpływ na nas. Na mnie, może mniejszy, jeśli chodzi o stosowanie siły. Z całą pewnością w jakimś obszarze emocjonalnie mnie wypaczyły. Nie da się ukryć. Mam pewne naleciałości w relacjach z innymi. A te opowiadania zakorzeniały w nas dużo negatywnych cech.
Morał z tego artykułu jest jeden. Pomyśl, co mówisz innym. Waż słowa. Jeśli masz dzieci, nie opowiadaj im głupot, bo całkiem możliwe, że wysłuchawszy Ciebie zbyt dosłownie, zrobią coś strasznie nieodpowiedzialnego.
2 Comments
Twój ojciec bardzo Was obciążyl swoim bólem i cierpieniem. Modlę się tylko żeby nie powtórzyć tego błędu z moimi dziećmi.
Zgadza się obciążył, lecz teraz to ode mnie zależy jak to, co przeżyłem wykorzystam. Kilka kwestii mam do wyprostowania. Mam nadzieję, że Ty też sobie doskonale poradzisz. Wierzę w Ciebie.