1022, 722, 390 i 251 dni temu.
Godzina 5.10.
Budzik w telefonie właśnie się uaktywnił. Czyni to zawsze za wcześnie, ech. Otwieram na wpół śpiące oczy. Czas wstać, choć tak mi się nie chce. Jeszcze chwila snu przydałby mi się bardzo. Niestety muszę dźwignąć się z pieleszy, bo trzeba iść do pracy. Obowiązek to obowiązek.
W pokoju panuje całkowity mrok, nic nie widać. Wstaje na prawo. Tak, na prawo. Powoli wyciągam nogi spod cieplutkiej kołdry i kładę je na panelach, odruchowo szukając papuci. Znalazłem je. Wkładam w nie stopy i niemal po omacku, na pamięć kieruję się niemrawo do kuchni. Muszę zrobić sobie kawę, by zacząć dobrze dzień. Po chwili kosztuje pierwszy jej łyk.
– Ależ ona smakuje, cudowny napój – myślę sobie. I w tym momencie się wybudzam.
Idę powoli do łazienki. Planuję zacząć od golenia. Lubię szum wody. Odkręcam kran z ciepłą wodą, niech chwilę płynie. Moja łazienka w mig zaparowała, prostuję się i patrzę w lusterko pokryte parą.
Przecieram je.
I widzę swoją twarz.
Prawdziwą.
Bez maski.
Jest taka… moja, własna, naturalna. Taka, jaką najbardziej lubię.
Bez żadnej maski.
Jednak wiem, że za chwilę założę maskę, bo muszę wyjść do ludzi…
To psuje mi radość.
Lęk przed zdemaskowaniem jest bardzo ciekawym zjawiskiem. Staramy się w jakieś cząstce zachować trochę samego siebie, dla siebie. Mamy własne tajemnice, słabości, lęki, zalety, chwile chwały, które zachowujemy wyłącznie w naszych myślach. To normalne. Nie ma w tym nic niezwykłego. Jestem pewien, że każdy człowiek tak ma.
W przypadku ludzi z syndromem DDA i DDD sprawa nieco się komplikuje. Nabiera innego wymiaru. Te emocje są bardziej wyostrzone niż u kogoś bez tych syndromów. Nie wypowiem się szczegółowo w imieniu innych. Powiem Ci w dalszej części o tym, jak to wygląda z mojej perspektywy. Jak u mnie przejawia się lęk przed zdemaskowaniem.
Jest to kolejna cecha DDA.
Dorosłe Dzieci Alkoholików mają z tym olbrzymi problem. Permanentnie boją się, że gdyby najbliższe im osoby te, które kochają, dowiedziały się, jakie są w rzeczywistości, nie chciałby ich dłużej znać. Zostałyby porzucone, odrzucone czy odsunięte świadomie na bok. To powoduje ogromny stres. Z drugiej strony nie wiadomo, o jakie tajemnice chodzi. I jakie miałby wyjść na jaw. To bardziej jest wyobrażenie, wewnętrzny lęk niż jest to coś namacalnego w rzeczywistości. Ta imaginacja jest bardzo nieznośna. Wydaje się bardzo realna dla DDA. Nasi najbliżsi lub długoletni znajomi znają nas dość dobrze.
Idealność i doskonałość to cechy, do których dążymy, aby nas nie zdemaskowano i nie odtrącono. Mamy potrzebę bliskości, poczucia, iż jesteśmy ważną cząstką społeczeństwa. Potrafimy, jako DDA, zatracić się w byciu aktorami obcych ról. Przegrywamy życie, grając w filmie, który nie jest naszym filmem, tylko innych. Notoryczne dopasowywanie się nie jest dobrym rozwiązaniem. Zatem mamy poczucie podwójnego odrzucenia.
Jedyne, co możesz zrobić, to starać się nabrać takich przekonań, które pozwalają temu zapobiec. Tworzysz własne przekonania i usiłujesz być idealny. Dopasowany do danej osoby czy osób, by ich nie stracić. Czasem za cenę utraty własnego ja. Kreujesz życie, które ma sprawiać wrażenie innym, że jesteś uporządkowany i panujesz nad wszystkim. Przy czym potrafisz to dobrze sprzedać, zagrać to niemal po mistrzowsku jak wyśmienity aktor. Odtrącane są takie ludzkie cechy jak słabość czy nieporadność. To przekonanie, iż jesteś zwykłym człowiekiem z przypisanymi nam naturalnie słabościami. A ty chcesz być wyjątkowym i dobrym, dla kogoś, kogo kochasz, na kim Ci bardzo zależy. Projektujesz w sobie inną osobę, ukrywasz mniej bądź bardziej swoje prawdziwe oblicze. Przywdziewasz maski.
Taka postawa została w Tobie zakorzeniona w dzieciństwie. Mogło być tak, że utwierdzano Cię w przekonaniu, że jesteś przyczyną wielu niepotrzebnych problemów w domu rodzinnym. A nawet jeśli tego Ci nie komunikowano wprost, miałeś takie wrażenie. Czułeś to, choć rodzina nic nie mówiła. Zbliżenie się do osób, które lubisz lub kochasz, powoduje, że do głosu dochodzą u Ciebie ciemne strony twego charakteru i te osoby odrzucą cię. Odtrącą, mimo że masz cechy, które w tobie lubią lub nawet kochają. Chcesz być świętszy od świętego. Prawda jest taka, że doskonałość nie istnieje. Nie ma idealnego człowieka na świecie. A Ty obawiasz się, że jeśli ktoś ujawni, że takim nie jesteś, to Cię porzuci, odtrąci. To bardzo rzeczywisty strach.
Uważam, że w dorosłości ta postawa i wzorce są z kolei wzmacniane przez różne okoliczności i doświadczenia.
Maska czy maski?
Uważam, że masek mamy wiele. Zakładamy je w zależności od potrzeby. Inni jesteśmy w domu, inni w pracy, na przyjęciu u znajomych itd. Mamy jedną maskę w pokoju ze współpracownikami, ale jak idziemy do szefa, zmieniamy na tę adekwatną do potrzeby. Najgorsze są jednak te zakładane w domu. W rodzinie czy wśród najbliższych znajomych.
Moje maski
Nie chcę przedstawiać tematu w ciemnych barwach. Nie poczytuj mi tego, że szerzę jakiś dekadenckie nastroje. Zamierzam szczerze opowiedzieć o tym, co myślę w sprawach lęku przed zdemaskowaniem. Moim zdaniem za często nie jesteśmy sobą, gramy kogoś, kim tak naprawdę nie jesteśmy, a w konsekwencji nie dajemy poznać się tym, z którymi mamy kontakt. Mam jednak wrażenie, że nie lubimy być sobą, wolimy zakładać maski dla wygody, z potrzeby, by coś osiągnąć lub czegoś uniknąć. Czy to jest złe? Nie. To dość naturalne zważywszy na złożoność funkcji, jakie pełnimy w życiu społecznym. Różnica jest w czymś innym. W tym, aby umieć to wychwycić i rozróżnić, kiedy jestem jeszcze sobą, a kiedy już przestaję sobą być.
Obecnie mam inną świadomość, lecz kiedyś tak nie było. Moje maski były intuicyjne. Nie myślałem o tym za dużo, ba w ogóle. Przyszedł taki moment w moim życiu, że musiałem z tym się rozprawić. Chciałem poznać odpowiedź, na kilka pytań o sobie i swoim zachowaniu. Dużo z tych niewiadomych odkryłem w ciągu ostatnich dwóch lat i pewnie jeszcze kilka refleksji nasunie mi się wkrótce.
Ile mam tych masek?
Sam nie wiem. Multum.
Stworzyłem ich w swoim życiu bardzo dużo. Mam nawet takie, które trzymam gdzieś w zakamarkach własnej pracowni z maskami i jeszcze ich nie wykorzystałem.
Po co je zakładałem, zakładam i tworzę?
To bardzo proste. Ze strachu, przed odrzuceniem, niezrozumieniem, brakiem akceptacji i kilkoma innymi. Od dzieciństwa bowiem czyniłem pewne obserwacje, które dopiero niedawno zdołałem sam sobie wyeksponować i jasno określić. Pozwól, że najpierw zaprezentuję ci kilka historyjek z mojego życia.
Z mojego dzieciństwa:
Koledzy
Byłem raczej normalnym chłopcem. Nie odstawałem od reszty. Uchodziłem za grzecznego, lecz czasami zdarzyło mi się narozrabiać. Nie za mocno, ale jednak.
Nie do końca te wygłupy leżały w mojej naturze, lecz „maska przyjacielska” i „maska lojalności” zrobiły swoje. By być z kumplami, utrzymać znajomość i pozostać w ich kręgu, robiłem od czasu do czasu to, co oni. Chyba musiałem.
Czasem miałem dobrą zabawę, bo jak się nie śmiać, gdy wszyscy się śmieją. Pewnej jesieni wpadliśmy na pomysł, aby umilić sąsiadom życie. Wybraliśmy tych najstarszych, bo ryzyko, iż nas złapią, było najmniejsze. W mojej klatce schodowej mieszkały 24 rodziny. Budynek jest na tyle osobliwy, że do mieszkań prowadzą długie balkony, a na każdym piętrze było po 6 lokatorów, przy czym trzech po lewej stronie klatki schodowej, a trzech po prawej. To ułatwiało manewry zaczepne. Jak robiła się szarówka, to dzwoniliśmy do wybranego sąsiada. I uciekaliśmy za pobliskie auta. Mogliśmy spokojnie obserwować ich reakcje. Na początku byli spokojni, a z czasem stawali się coraz bardziej rozdrażnieni. Coś tam krzyczeli, ale dla nas było to tylko bardziej zabawne. Najbardziej agresywny sąsiad odgrażał się, że coś nam wyrwie z czegoś, lecz nas to nie przestraszyło. W podziękowaniu wkładaliśmy mu zapałkę do włącznika i miał koncert. Wykazywaliśmy się kreatywnością i zmienialiśmy taktykę, by nas nie schwytano. Po tygodniu znudziło mi się to ściganie z sąsiadami, lecz kolegom to się podobało i tak chyba z miesiąc bawiliśmy się w oprawców. Niestety do końca z nimi w tym interesie siedziałem. Bycie sobą było wtedy trudne, a wycofanie się z tej zabawy mogło skutkować wykluczeniem z grupy.
Innym razem koledzy testowali moją lojalność w bardzo nikczemny sposób. Byli to najbliżsi koledzy, z którymi spędzałem praktycznie cały wolny czas, a przede wszystkim grałem z nimi w piłkę nożną, bez której nie mogłem żyć. Potrzebowałem ich. Uważali mnie raczej za bojaźliwego i strachliwego chłopaka. Zawsze, gdzie istniało ryzyko poważnej wtopy, stawałem się bardzo ostrożny i wycofany.
Pewnego dnia, w drugiej lub trzeciej klasie podstawówki założyli mi „maskę złodzieja”. Była to moja pierwsza i ostatnia świadoma kradzież. Zaplanowana i zrealizowana z czystym wyrachowaniem, aby utrzymać w posiadaniu kolegów. Poszliśmy na przerwie do pobliskiego sklepu warzywnego, do którego zaglądaliśmy bardzo często. Sprzedawczynie znały nas dość dobrze, przynajmniej z widzenia. Nie chciałem im podpaść ani kolegom i miałem poważny dylemat. Koledzy chyba mnie wyczuli, bo nakłaniali, bym ukradł coś konkretnego. Nie pamiętam już, co chcieli, ale wiedziałem, że tego nie zrobię. Miałem świadomość, że muszę wyjść z czymś „zajumanym”, bo kupić nie mogłem. Przez szybę widziałem, jak z zewnątrz do niej się przykleili i mnie obserwowali. Gestami zachęcali i pośpieszali, więc przestałem na nich patrzeć. Pochodziłem trochę po sklepie i myślałem, co ukraść i przede wszystkim jak to zrobić, by mnie nie przyłapano. Wybór padł na fasolę. Ze strachem i potem na czole wziąłem w pośpiechu kilka sztuk do kieszeni spodni i w pośpiechu wyszedłem. Na zewnątrz czekali już kibicujący mi koledzy i żądali okazania dowodu. Pokazałem im moją zdobycz. Nie byli zachwyceni za bardzo, bo trofeum nie było imponujące. Niemniej po chwili uznali mój wyczyn za godny, poklepali mnie po ramieniu i razem, jako super kumple wróciliśmy na lekcje.
Nie chciałem zostać zdemaskowany jako tchórz. Ten strach przed odrzuceniem… to mega siłacz.
Tata
Przy nim nie byłem sobą. Jakiś dziwny lęk, wewnętrzne obawy, że jak nie będę taki, jak on chce, to nie będzie zadowolony i nie będę miał jego aprobaty. W dodatku obawa przed laniem robiła swoje i mocno mnie wyczulała na punkcie rozpoznawania jego nastroju. Być może tu odegrała większą rolę moja własna imaginacja niż realne fakty. Tata nie zawsze stosował przemoc nawet, jak był zirytowany lub pijany, ale czujnym trzeba było być zawsze. Pełna gotowość była podstawą unikania bólu. Tak naprawdę nigdy z nim nie rozmawiałem, o tym jakiego zachowania ode mnie oczekiwał, lecz na podstawie własnych doświadczeń dla niego zakładałem maskę „powagi” i „powściągliwości”. Przestawałem być dzieckiem, przestawałem być wyluzowany. Stawałem się doroślejszy i przede wszystkim spięty. Tata sprawił, że skonstruowałem maskę „obserwatora”. Obserwacja jego zachowania, nastroju, rozpoznawania mowy ciała przyczyniła się do tego, że umiejętności obserwacji wszystkiego z boku, rozpoznania i wyciągania wniosków z jego postaw oraz innych osób stały się elementem mego jestestwa. Zauważyłem, że to przynosi mi pewne bezpieczeństwo i zapewnia komfort fizyczny i psychiczny. Umiejętność oceny sytuacji weszła mi w krew. Towarzyszy mi do dziś. Lubię bardzo szybko „uczyć się” drugiej osoby. Podwaliny pod to zamiłowanie do obserwacji wytworzył głównie tata. Niemal bezbłędnie rozpoznawałem jego nastrój już po kilku chwilach na podstawie mowy ciała czy kilku słów. Nasiliło się to po pewnym tragicznym zdarzeniu, kiedy to nieomal straciłem przez niego życia. Od tamtej pory obserwację uznałem za podstawę przetrwania.
Całkiem niedawno
Nie wiem jak ty, ale uważam, że w pracy nie jesteśmy na co dzień sobą. Maska pracownika ma swoje pewne wymagania. Nie chodzi nawet o kulturę osobistą w pracy, przepisy, ale o takie nasze własne wzorce jak być i łączyć w sobie postawę dobrego kumpla, współpracownika czy pracownika. Często godzimy się z polityką firmy, jesteśmy powściągliwi wobec uwag kolegów lub koleżanek z pracy, nie mówiąc o przełożonych. Nie raz musimy ugryźć się w język lub frustrację okazujemy już po wyjściu z pracy.
Jedno zdarzenie uświadomiło mi jak sztuczni i poważni jesteśmy w pracy.
Kilka lat temu kupiłem książki z wydawnictwa Złote Myśli. Książkę od listonosza odebrałem przed blokiem, więc zabrałem ją do pracy. W jednej z książek była kartka z napisem „Podaj uśmiech dalej”. U dołu było do wyrwania kilka wesołych i uśmiechniętych buziek. Pomyślałem, że rozbawię kolegów i koleżanki. Zacząłem im te uśmiechy rozdawać. Szło mi dobrze. Rozbawiłem ludzi i poprawiłem humor. Ni stąd, ni zowąd napatoczył się szef. Na ogół raczej wyluzowany człowiek i raczej nie stroniący od żartów. Widział, że coś rozdaję i zapytał, o co chodzi. Dałem mu jedną z tych kartek. Wziął ją do ręki. Sposępniał i zapytał, czy dobrze się czuję? A jak nie to powinienem iść na konsultację do psychologa.
Muszę przyznać, że jego reakcja mnie zaskoczyła. Zrobiło mi się lekko przykro. Pomyślałem, co za sztywniak. Ładna maska.
Wspaniała piątka
Choć nie lubię już od pewnego czasu za często na tym blogu o tym pisać, muszę dotknąć po raz kolejny kwestii mojej żony oraz jej czwórki najbliższych i najwspanialszych przyjaciół. Dostałem cenne lekcje życia od nich.
Żona (mąż), partnerzy czy też bardzo bliscy znajomi lub nawet przyjaciele, dalsza rodzina to osoby, przy których powinniśmy być sobą. Najczęściej jak to możliwe. To też osoby, które mogą nas najłatwiej zdemaskować. Odrzucenia tych osób boimy się najbardziej. Chcąc zachować pewien status quo, zaczynamy mieszać siebie ze swoimi wytwarzanymi na różne potrzeby maskami. To generalizacja, lecz ja tak miałem. Robiłem wszystko, by ukazywać siebie takim, jakim jestem, lecz nie zawsze było to możliwe. Z całą pewnością i świadomością przez długi czas zakładałem maskę „dopasowania”. Jakież to było sztuczne, obłudne, okraszone hipokryzją. Niektórzy kochają się w tym pławić, mnie to zaczęło męczyć.
Opowiedzenie historii znajomości, przyjaźni czy mojego małżeństwa to nie historia na krótki artykuł, lecz na kilka książek. To zaledwie zarysowanie drobnego wątku.
W trakcie małżeństwa zmieniamy się pod wpływem wielu czynników, znajomości i przyjaźni ulegają pewnym transformacjom. To jest bezdyskusyjne i to akceptuje.
Również ja na przestrzeni lat zmieniałem się, a pociąg do wiedzy pchnął mnie w kierunku samorozwoju, nabierania świadomości, a przede wszystkim tego, że osobiście w znakomitej większości kreuję swoje życie. Nie chciałem, aby to za mnie czynili inni. Do głosu dochodziły coraz bardziej moje pomysły i wizje na życie. Sądzę, iż lepsze nie tylko dla mnie, lecz dla całego otoczenia.
Moimi marzeniami i wizją przyszłości podzieliłem się z żoną, a potem z najbliższymi znajomymi. Wiem, że to o czym mówiłem, wykracza daleko poza zdrowy rozsądek i wymaga lat pracy, by to zrealizować lub nawet zbliżyć się w niektórych kwestiach do ich całkowitego wykonania.
Zacząłem realizować swoje zamiary. Dojrzewałem do spełniania marzeń. Niemniej zbyt wolno, a większość tego, o czym mówiłem, pozostawało w sferze imaginacji. Nie miałem efektów.
Jedną z przyczyn, dla których ich nie realizowałem był strach. Tak, bardzo duży strach przed odrzuceniem i odniesieniem jakichś sukcesów, iż wolałem się skupić na mówieniu i narażać na śmieszność. Przeczuwałem, że jeśli zacznę moje wizje realnie wdrażać, mogę narazić się na ich odrzucenie. Niemniej zacząłem je powolutku wdrażać. Zmieniałem się w sposób powolny, lecz stały. Chciałem na to przygotować siebie i otoczenie. Odważyłem się zrzucić maski: lojalności, sztuczności, tej lekkiej obłudy, ślepego dopasowania, kiepskich żartów i monotonnych spotkań, niby podszytych przyjaźnią, a w rzeczywistości lekką konkurencją, lekkim prześciganiem się w tym, kto jest lepszy. Kto zrobi wyszukane ciasto lub zaskoczy bardziej wykwintnym obiadem. Żenada. I czasem te nudne rozmowy. Sztuczny śmiech. Jak ja nie cierpiałem tych masek!!!
Zmiany widziałem ja i oni. Powiem szczerze, że ich odrzucenie, wyszydzanie czy podkopywanie mojej roli w grupie (w tym małżeństwa) przerosły moje oczekiwania. Wiedziałem, że nie spotkam się ze 100% aprobatą, ale z totalnym odrzuceniem – nie przypuszczałem.
Mam dużą odporność na ból, zwłaszcza psychiczny i ogromną fantazję. Ci ludzie zaskoczyli nawet mnie.
Są wielcy. Mają wspaniałe maski. Musimy wiedzieć, że zakładam je każdy i nie możemy mieć o to żadnych pretensji czy żalu. Zaakceptujmy ludzi takimi, jacy są, nawet z ich maskami i lękiem przed zdemaskowaniem. To oni decydują czy chcą być sobą, czy marionetkami, by się przypodobać innym. To moja sugestia, wtedy nie będzie rozczarowań.
Po 4 literach
Nie chcę siać fermentu, o czym już wspominałem. Bardzo możliwe, iż moje zdanie jest odosobnione. Nie wiem jak Ty, ale ja mam wrażenie, iż bycie sobą jest najtrudniejsze i niezbyt cenne. Nie ma dziś to wymiernej wartości. W teatrze codziennego życia lepiej wychodzi nam udawanie innych niż pokazywanie siebie. Może nie zawsze, nie często i nie każdego dnia, ale w jakimś ogromnym stopniu tak jest.
Analizowałem to wielokrotnie i doszedłem do wniosku, że właśnie, kiedy byłem sobą, najbardziej obrywałem. W dzieciństwie, kiedy traciłem czujność i byłem sobą, gdy robiłem to, co lubiłem, bo byłem tylko dzieckiem to właśnie wtenczas dostawałem od ojca lanie. Kiedy byłem taki, jak chciano, było dobrze.
Moja żona, Ci cudowni „przyjaciele” i jeszcze kilka osób z najbliższego otoczenia nie zaakceptowali mnie takim, jakim jestem. Byłem fajnym mężem, kumplem, kiedy grałem w ich orkiestrze. Kiedy krakałem jak oni. Kiedy dałem sobie na twarz zarzucić te maski, których oni ode mnie oczekiwali. Tylko wtedy byłem super, tylko wtedy byłem z nimi.
Za cenę bycia sobą, dążenia do życia w zgodzie z własną wolą i poglądami zapłaciłem dużą cenę. Rozwód i odtrącenie przez kilka osób. Niemniej nie żałuję tego. Wolę być sobą, mimo tych strat. To lepsze.
Znam Cię
Chciałem jeszcze poruszyć jeden wątek. Może tylko mój osobisty, specyficzny dla mnie? Nie wiem. Choć przypuszczam, że nie tylko ja tak miałem. Zdałem sobie z tego sprawę dość późno. Właściwie dopiero wtedy, kiedy dowiedziałem się o moim syndromie i przeczytałem książki o cechach DDA. Wcześniej dostrzegałem ten problem niemal od samego początku, lecz nie potrafiłem go zdefiniować i znaleźć sposobu, by sobie z tym radzić.
Dotyczył on ewidentnie mojej żony, a więc osoby, z którą spędzałem najwięcej czasu. Myślę, że ona znała mnie lepiej niż moi rodzice, a w pewnych kwestiach lepiej niż ja sam siebie. Jestem pewien, że ten schemat występuje u wielu par.
Choć miałem taką świadomość, iż mnie zna, bałem się, gdy do mnie mówiła: „Szymon, ja Ciebie znam. Wiem, jaki jesteś naprawdę”. Powiedziała mi tak kilka razy i niekiedy było to dla mnie przerażające sformułowanie. Czasem to przyjmowałem jako prawdę i nic się nie działo, ale kilka razy to stwierdzenie wywołało dziwną reakcję u mnie. Zwłaszcza gdy panowało jakieś napięcie w naszym związku.
Robiłem wtenczas coś nietypowego, mówiłem albo zachowywałem się inaczej niż szablonowo. Przełamywałem w jej oczach stereotypy. Udowadniałem, że mnie do końca nie zna. Czasem było to znaczące przegięcie. I uspokajałem się dopiero wtenczas, gdy mówiła, że jednak chyba mnie nie zna.
Dziś wiem, że moje reakcje były głupie i zbędne. Teraz wiem, że po prostu bałem się zdemaskowania. Bałem się bycia sobą i tego, że odkryje we mnie coś złego i mnie opuści. Sądziłem, że takie postępowanie jest przejawem mojego geniuszu i przebiegłości i pomaga utrzymać nasze małżeństwo. A to po prostu zwykły strach, lęk przed zdemaskowaniem.
Zadziwiające jest to, jak czasem boimy się sami, być sobą i – co gorsza – uwierzyć, że to, co w nas drzemie, jest piękne.
Fakt
Masek nie rzucimy nigdy, zawsze jakieś będziemy musieli założyć. To poniekąd wymuszają sytuacje w życiu oraz to, iż na co dzień nad tym się w rzeczy samej często nie skupiamy. Postępujemy odruchowo i adekwatnie do zaistniałych sytuacji.
Niemniej uważam, że warto siebie znać oraz wiedzieć, kiedy zakładamy maskę ja, a kiedy ją zamieniamy na inne. I warto robić wszystko, by od początku każdej znajomości czy relacji, być jak najczęściej sobą. Tak, to nie jest łatwe. Zdaję sobie z tego sprawę, lecz można tak zaoszczędzić sobie i innym rozczarowania.
Pomyśl choć przez chwilę, co jakiś czas: czy zazwyczaj jesteś sobą, czy kogoś grasz?
Jakie nasuwają Ci się wnioski?
Dziś rano
Godzina 5.10.
Budzik w telefonie właśnie się uaktywnił. Czyni to zawsze odrobinę za wcześnie. Otwieram na wpół śpiące oczy. Czas wstać, lecz nie narzekam na tak przedwczesne wstawanie, ale chwila snu przydałby mi się na pewno. Dźwignąłem się z pieleszy, bo trzeba iść do pracy. Obowiązek to obowiązek, lecz jest ok.
W pokoju panuje całkowity mrok, nic nie widać. Wstaje na prawo. Tak, na prawo, jak zwykle. Powoli wyciągam nogi spod cieplutkiej kołdry i kładę je na panelach, odruchowo szukając papuci. Znalazłem je. Wkładam w nie stopy i niemal po omacku, na pamięć tradycyjnie kieruję się powoli do kuchni. Muszę zrobić sobie kawę, by zacząć dobrze kolejny dzień. Włączam ekspres i po chwili kosztuje pierwszy jej łyk.
– Ależ ona smakuje, cudowny napój – myślę sobie. Kawa nie zakłada maski. Jest, jaka jest. Nie zakłada innej maski, bo nie musi.
Idę powoli do łazienki. Planuję zacząć od golenia. Lubię szum wody. Odkręcam kran z ciepłą wodą, niech chwilę płynie. Moja łazienka w mig zaparowała, prostuję się i patrzę w lusterko pokryte parą.
Przecieram je.
I widzę swoją twarz.
Prawdziwą.
Bez maski.
Teraz taka właśnie ma być – moja. Chcę ją nosić tak często, jak to tylko możliwe. Oczekuję, że ludzie będą akceptowali mnie takim, jakim jestem.
Dziś mam tę świadomość, chęci, moc i nade wszystko odwagę, by być sobą. Pokazywać prawdziwą twarz.
Uważam, że maska „ja” jest najpiękniejsza, najwspanialsza i powinniśmy ją nosić z dumą jak najszczęśniejszej. To jest możliwe, jeśli kochasz siebie i znasz swoją wartość.
8 Comments
Coś w tym jest. Życie takich osób to nieustanny konkurs. Trzeba się spisać, wygrać, nie wolno się podtknąć. A tak żyć się nie da. Nie można wszystkiego traktować jak zawody, nie można zawsze wygrywać i być tym idolem, którego wielbi tłum.
Dziękuję, że piszesz. Nie wiem ilu osobom pomogłeś zamieszczając na blogu to co Ciebie osobiście Cię dotknęło i ogrom innych. Mnie pomagasz, bardzo Ci jestem wdzięczna. Pozdrawiam Cię i życzę wszystkiego dobrego!
Mam nadzieję, że moje teksty krzepią i pomagają. Również Cię pozdrawiam.
Dziękuję, że piszesz. Nie wiem ilu osobom pomogłeś zamieszczając na blogu to co Ciebie osobiście dotknęło i dotyka wielu innych. Mnie pomagasz, jestem wdzięczna. Pozdrawiam Cię i życzę wszystkiego dobrego!
Szymon, dziękuję Ci za ten wpis. Podziwiam wszechstronnosc, dojrzałość widzenia i refleksji, dużo mnie nauczyles. Jednym wpisem! Bardzo podziwiam. Jaki to jest paradoks że ktos kto tyle w sobie wykształcił może bac się zdemaskowania jakby że to okaże się nieprawdą – zdemaskowany ciągle (wreszcie?) będzie sobą, bardzo mądrym człowiekiem, który nie musi być inny i może być soba:) ps. No i… masz lekki, bezpośredni styl pisania, piekne:)
Dziękuję za miły komentarz.
Świetne, prawdziwe, refleksyjne i takie.. moje! Zgadzam się w pełni, a sama jestem już na etapie ściągania wszelkich masek i obserwacji ludzi, którzy tkwią w schematach. Nie będę dopasowywać się na siłę do społeczeństwa.
Dziękuję Ci za komentarz.