Możemy patrzeć w jeden konkretny punkt, a widzimy różne rzeczy.
Obserwujemy świat, a postrzegamy go tak różnie.
Zmienia się w czasie, choć nam, za naszego życia, jawi się jako ten sam.
Wszystko zależy od naszego postrzegania, od tego co chcemy zobaczyć. Od tego, co jest dla nas ważne, naszej wrażliwości lub tego, co doznajemy i odczuwamy.
Baczna obserwacja i analiza ukazuje nam, że może się wiele zmienić. Zwłaszcza w naszych czasach, bo nasza epoka charakteryzuje się nieustannymi zmianami.
Dwieście, trzysta lat temu świat „był powolniejszy”. Stabilniejszy. Nie żyłem w tamtych czasach, lecz chyba nie będę w błędzie jeśli tak stwierdzę. Dawniej człowiek, za swojego życia, miał mniej informacji. A to one i ich intensywność w dużej mierze powodują wrażenie szybkości upływania czasu. Słyszałem w jakimś podcaście lub audycji radiowej, że jeszcze nie tak dawno do przeciętnego człowieka, za jego całego życia, docierało tyle informacji, co dziś w czasie weekendu w telewizji lub na Facebooku. Czyż to nie powoduje poczucia, że świat gna? Każdego dnia jest inny?
Przypominam sobie rozmowę z moją babcią. Bardzo znamienitą, bo mam ją w pamięci do dziś. Urodziła się w 1924 roku, a zmarła w 2005 roku. Była rolnikiem. Wiele wakacji spędziłem u niej, na wsi. Tam miałem wrażenie, że czas płynie wolniej. To przecież nie tak dawno. A jakże inaczej tamten świat postrzegałem!
Gdy siedziałem z babcią rozmawiałem z nią i pytałem: jak to było kiedyś, babciu?
I opowiadała o różnych sprawach, m.in. o sianokosach.
O tym, że jako dziecko kosiła zborze sierpem. To była ciężka, żmudna i długotrwała praca. Angażowała całą rodzinę. A matki z małymi dziećmi, nawet z noworodkami, szły w pole. Nie było innej możliwości. Wszyscy pracowali. Ta praca determinowała wpływ na twarde wychowanie.
Potem nastał czas kosy. To przyspieszyło pracę rolników. Stała się dla nich szybsza i łatwiejsza. Wydajniejsza.
Z kolei pojawiała się kosiarka. Cóż za szczyt techniki. W pracy człowiekowi pomagał koń, a potem traktor. Zbieranie plonów skróciło się diametralnie. Jakież to było łatwe, a od używania sierpa minęło ledwie kilkadziesiąt lat. Tym samym w pole mogło iść mniej osób, a wysiłek stawał się wielokrotnie mniejszy niż kiedyś. Efekty natomiast wzrosły o setki procent. Genialne.
Nieco później technologia wprowadziła kolejne rozwiązanie. Snopowiązałkę. Potężna maszyna, która praktycznie sprawiała, że jeden człowiek mógł wyjść sam w pole, bez rodziny. Jednak rodzina w okrojonym składzie pomagała w dalszym ciągu. Początkowo próbowano wykorzystać konie do jej ciągnięcia, lecz i dwukonny zaprzęg miał z tym problem. Traktor sprawdzał się doskonale.
I na końcu w pole wyprowadzono potężne maszyny – kombajny. Rolnik mógł zostać w domu. Wynajęty pracownik z multimaszyną uczynił, że sianokosy zmieniły całkowicie swój wymiar.
– Babciu, to jest niesamowite, wiesz co Ci powiem – zagadałem na koniec rozmowy.
– Tak? Słucham Cię. Co masz mi odkrywczego do powiedzenia.
– Zobacz i pomyśl. Setki lat wykorzystywano sierp. A w ciągu Twojego życia dokonało się tyle zmian. Prawdziwa rewolucja. Inny świat.
– Masz rację, wnusiu – odpowiedziała babcia. I popadła w głęboką zadumę.
Babci już nie ma, ale w rolnictwie, od jej śmierci, nie wymyślono nic nowego w zakresie zbierania zboża. Czy mechanicy i producenci wymyślą coś nowego? Pewnie tak.
Dlaczego piszę o tej historii?
Ano dlatego, że pokazuje wyśmienicie, iż świat się zmienia. Nasze otoczenie i my sami. W kontekście tego, co napiszę poniżej, ta opowieść będzie doskonałym wstępem do głębszych rozważań. A także zobrazowania jak w pewnych dziedzinach następują zmiany. Sprawiają, że nadszedł nowy, inny świat.
Przemoc w rodzinie
„Jak się baby nie bije, to jej wątroba gnije”. Chyba każdy Polak słyszał to przysłowie. Nie wiem kiedy powstało, lecz było i jest usprawiedliwieniem przemocy mężczyzn wobec kobiet.
Myślę, że mężczyźni stosowali od wieków przemoc wobec kobiet z ogromnym, społecznym przyzwoleniem. Nie tylko w Polsce. Na całym świecie. Za co bito kobiety? Za wszystko.
Jako dziecko doświadczyłem tego. Tata bił mamę. Wiedzieli o tym sąsiedzi, bo mama uciekała niekiedy do sąsiadek. Czasem nosiła przeciwsłoneczne okulary o różnych porach roku, by zamaskować siniaki. Pewnie odgłosy bicia roznosiły się po kamienicy. I nikt nie reagował. Nikt nie reagował! Nie pamiętam, aby mama sprawę zgłosiła na Milicję. Mówię o latach 70-tych czy 80-tych ubiegłego wieku. To tak niedawno.
O biciu dzieci nie wspomnę. To chyba jeszcze bardziej przemilczany temat.
Głównymi sprawcami przemocy wobec kobiet i dzieci są mężczyźni.
Znałem też kobiety, które okładały mężów. Zdarza się to rzadziej, ale jednak. Jedną taką historyjkę opiszę.
Ponad dwadzieścia parę lat temu wieczorną, zimową porą, wracałem z kolegą do domu.
Na krawężniku siedział mężczyzna. Nogi miał wyciągnięte na jezdnię. Był oparty o drzewo. Zbliżyliśmy się do niego. Łatwo było stwierdzić, że sobie chłop wypił za dużo. Pewnie przeszedłbym obojętnie, bo mu nic się nie działo. Rozpoznałem jednak ojca kolegi z klasy. Pana Tadka. Zrobiło mi się go żal. Zimno, ciemno, niebezpiecznie. Postanowiliśmy go odprowadzić do jego mieszkania. Był wysokim i chudym mężczyzną. Niestety nie miał skoordynowanych ruchów z wiadomego powodu, więc umęczyliśmy się z jego odstawieniem pod dach. Jego żony, matki kolegi, nie znałem. Zobaczyłem ją po raz pierwszy. Była wzrostu pana Tadeusza, ale ze dwa lub trzy razy większa.
Na jej widok chłopina się ucieszył.
– Kochanie! – rzekł wesoło.
– Ja Ci dam kochanie – odpowiedziała prędko z nieukrywaną wściekłością na twarzy i w głosie. Przecedziła przez zęby od razu:
– Ja od trzech godzin siedzę w domu. Marznę. A Ty poszedłeś po węgiel na chwilę. I tyle czasu Cię nie było. Pewnie do brata poszedłeś pić. Jak Ty teraz wyglądasz! Do domu. Natychmiast!!!
Pan Tadek pośpiesznie zmierzał w kierunku drzwi. Kobieta lekko odsunęła się na bok, by mu zrobić przejście. Gdy biedak zbliżył się do niej na tyle blisko, by znaleźć się w jej zasięgu, nagle wyprowadziła profesjonalny i wielce sportowy cios. Silny musiał być, bo ojciec kolegi w sekundę wpadł na stojącą na korytarzu skrzynię. Zanim jednak upadł, jego czapka leninka chwilę zastygła w powietrzu, po czym spadła na schody. Pan Tadek na czworaka zaczął wtaczać się do mieszkania. Poczęstowany na progu sowitym kopniakiem, w to miejsce, na którym jeszcze przed chwilą siedział na krawężniku, niemal do niego wpadł.
Doznałem lekkiego szoku. Pierwszy raz widziałem naocznie jak kobieta bije mężczyznę. I sam realnie przestraszyłem się, bo obawiałem się, że wściekła może kontynuować dzieło zniszczenia skupiając się na nas.
Tymczasem odwróciła się do nas. I z matczynym, delikatnym tonem zwróciła się tak:
– Dziękuję chłopcy za odprowadzenie męża. Jestem Wam bardzo wdzięczna.
– Do widzenia Pani – jednogłośnie rzuciliśmy. I od razu zaczęliśmy schodzić w dół klatki schodowej.
– Do widzenia – usłyszeliśmy. I zniknęła za drzwiami.
Chwilę szliśmy w milczeniu. A potem zaczęliśmy się śmiać. Głównie z tej leninki, bo daję słowo, trochę powisiała w powietrzu, zanim dosięgnęła schodów. Widzieliśmy to obaj. Dziwny widok. I jednocześnie tak komiczny. To był wyśmienity powód do śmiechu. Poza tym zobaczyć bitego faceta przez kobietę, to…nieco zabawna scena.
Mieliśmy jeszcze jeden dylemat. Czy dobrze zrobiliśmy oprowadzając go pod dozór żony-kata. Długo nie byłem dumny z tej pomocy.
Przemoc jest okropna. Niezależnie od tego, kto ją stosuje i w jakiej sytuacji. Ta błaha sytuacja z pozoru z panem Tadeuszem pokazuje jak łatwo sięgamy po ten środek wymierzania kary.
Ta sytuacja, choć mnie rozbawiała na początku, z czasem raczej zmartwiła. Pamiętam ją doskonale mimo upływu tylu lat.
W 2001 roku pisałem pracę licencjacką. „Działalność instytucji państwowych i samorządowych wobec problemu przemocy w rodzinie na ternie miasta Zabrze”. To była praca badawcza. Miałem dużo przeprowadzonych ankiet. Zebrałem wiele danych statystycznych. Nie pamiętam ich dokładnie. Praca pewnie gdzieś jest w piwnicy, albo już ją wyrzuciłem. Pamiętam, że reakcje instytucji już były. Niemniej stopień interwencji nie robił wrażenia. Nie wiem jak jest dziś, lecz pewnie inaczej. Lepiej i z większym rezultatem. Wierzę, że te przypadki są częściej ujawniane. I rodziny są bezpieczniejsze.
„Niebieska karta” – procedura opracowana została przez Komendę Główną Policji i Komendę Stołeczną Policji przy współpracy z Państwową Agencją Rozwiązywania Problemów Alkoholowych w 1997 roku. Tak, w 1997 roku. Całkiem niedawno, nieprawdaż? A co było wcześniej? NIC. Procedura ta ewoluowała. Generalnie obejmuje ogół czynności podejmowanych i realizowanych w związku z uzasadnionym podejrzeniem zaistnienia przemocy w rodzinie.
Przemoc w ogólnym pojęciu
Skąd się bierze taki nasz ludzki pociąg do przemocy. Prawdopodobnie czynników jest wiele. Z całą pewnością nie wymienię ich wszystkich. Te najbardziej wydają mi się znamienite. Nie tylko z dedukcji, ale także z obserwacji. Zarówno mojej rodziny, jak i społecznictwa jako takiego.
– siła i przemoc wynika z instynktów. Kiedyś była potrzebna do przetrwania. Dziś niekoniecznie…
– Na Polaków duży wpływ miała z pewnością II WŚ. Ogrom bezsensownej przemocy. Brak poszanowania dla ludzkiego życia musiał odcisnąć swoje piętno. Moi dziadkowe to pokolenie wojenne. Przemoc, zwłaszcza w rodzinie ojca, była bardzo odczuwalna. A wojna na pewno przyczyniła się do osłabienia pewnych hamulców w tym zakresie. Potem lanie dostawał mój ojciec i jego bracia oraz siostry. Od obu rodziców. Babcia była bardziej brutalna. Z opowiadań taty wynikało, że na jego wsi, w okresie powojennym tej przemocy było niemało. Rozprawiał o tym jak bił się z innym dziećmi, a także jak dzieci biły się między sobą. Jak sąsiad bez powodu uderzył go batem za nic, gdy wracał ze szkoły.
– Cały okres komunizmu to okres przemocowy. Wspomniałem o tym, że społeczeństwo poniekąd przyzwalało na przemoc domową. Nie zgłaszało się takich spraw na Milicję. Nie ograniczało się to tylko do rodziny. Wychodziło poza nią. Wielokrotnie sąsiedzi pobili się, a po chwili rozmawiali. To samo widziałem na działce u taty. Działkowcy nie raz przeszli do rękoczynów, by za chwilę się dobrze i wspólnie bawić.
Milicja niechętnie jeździła do takich domowych interwencji. A nawet kpiła z mężczyzny, który dopuścił do takiego zgłoszenia i nie „wychował sobie baby”. Poza tym ta sama formacja nie stroniła od przemocy. Biała pałka nie służyła do ozdoby i raczej często była używana. Rzadko to było odnotowywane. Znałem kilku milicjantów, którzy mówili jawnie, jak to kiedyś było pięknie. Najpierw zbili obywatela, a potem prosili o dowód. Z rozrzewnieniem wspominali jak ludzi wywozili do lasu, dali kilka pał i nikt się nie skarżył. Panowała obustronna satysfakcja z tak załatwionej sprawy. To było przyzwolenie społeczne. Inne prawo i dominacja państwa siły, bezkarności. Lubię rozmawiać z ludźmi. Tymi starszymi także. Nie raz słyszałem od nich, że Milicja była fajna.
Słyszałem takie oto historie.
– Człowiek dostał kilka razy pałą i było OK. Milicja nie legitymowała, nie pytała o dowód osobisty, nie dawała mandatu. A teraz Policja taka nie do dogadania – słyszałem. Wspomnienia starszych rozmówców zdumiewały mnie.
Sam byłem tego świadkiem. Mieszkałem blisko stadionu Górnika Zabrze. Milicjanci dosłownie ganiali kibiców i widziałam jak białymi, długimi pałami dosłownie lali wszystkich. Czy zasłużyli czy też nie. Za wszystko i za nic. Do mojej klatki nie raz wbiegali uciekający kibice. Tam dopadali ich milicjanci. Brutalnie bijąc. Po czym, po chwili, wszyscy rozchodzili się i zapominali o tym, co się działo. Ludzie szli na mecz i na stadionie był spokój.
Czy ludzie zgłaszali to na milicji? Od czasu do czasu ktoś się pewnie odważył. Nieżyjący już sąsiad, ojciec mojego bliskiego kolegi z dzieciństwa, był dyżurnym na komendzie rejonowej. Zapytałem go kiedyś czy ludzie zgłaszali takie rzeczy jak przemoc w domu czy pobicia przez milicjantów. Odrzekł – tak. Ale jeszcze szybciej uciekali niż mieli coś do powiedzenia. Wystarczy, że usłyszeliśmy o co chodzi, to któryś z kolegów lub ja sam wybiegałem za takim delikwentem i dostawał „blondyną”. Tak w żargonie milicjantów nazywana była biała pałka gumowa. I było po sprawie – skwitował mój sąsiad milicjant. Ot, milicyjne czasy.
– Fala w wojsku też miała korzenie w takim przyzwoleniu. Starsi żołnierze musztrowali i terroryzowali młodszych kolegów. Żołnierze zawodowi byli zadowoleni, bo panował spokój i dyscyplina. A rodzina i społeczeństwo temu przyklaskiwali, twierdząc, że wojsko z młodego chłoptasia robi prawdziwego mężczyznę. Odbywałem służbę wojskową w Żandarmerii Wojskowej i jeszcze w latach 1996/1997 istniała fala w wojsku. Jeździłem w ramach służby z żołnierzami zatrzymanymi z powodów ucieczek z jednostek wojskowych lub po Prokuraturach Wojskowych i słyszałem liczne opowieści z życia fali w koszarach. To było perfidne.
– I wreszcie sama szkoła. Wylęgarnia przemocy. W podstawówce nauczyciele używali wobec uczniów przemocy. Linijki, cyrkle czy rózgi to normalność. Jak się dostało drewnianym cyrklem w otwartą dłoń to szczypała kilka godzin. Raz tak dostałem cyrklem. Pamiętam też, że jeden z nauczycieli na początku mojej edukacji, taki stary belfer, miał przeplatankę z rzemyka. Nie dostałem nigdy tym paskudztwem, ale kolega, klasowy łobuz, tak. Popłakał się po jednym uderzeniu.
Raz moja ulubiona nauczycielka, wychowawczyni, bardzo mnie zaskoczyła. Do dziś nie wiem dlaczego tak postąpiła. Mogłem być w 3 lub 4 klasie podstawówki. Trwał sprawdzian i na chwilę się zamyśliłem. Być może z jej perspektywy wyglądało to tak jakbym zerkał w pracę kolegi. Nie wiem. Po prostu w myślach szukałem odpowiedzi. Ni stąd, ni zowąd podeszła do mnie. Złapała mnie za włosy i uderzyła głową o blat ławki. Zero komentarza. Za co? Kto to wie! Z mojej strony szok i niedowierzanie. Przemilczałem to. Ze strachu i wstydu. Nie wiem do dziś, o co jej chodziło.
Tata opowiadał mi jak w zawodówce, w ostatniej klasie, wszedł na pierwszą lekcję po wakacjach. Nauczyciel, którego znał tylko z widzenia, gdyż nie miał z nim wcześniej lekcji, od razu powiedział mu, że ma iść do fryzjera, bo ma za długie włosy. Tata był zdziwiony, bo zawsze miał krótkie, lecz według nauczyciela długość była niestosowna. Tata miał na to godzinę. Poszedł do fryzjera, ale nie miał ochoty na strzyżenie. Fryzjer, niestety dla taty, znajdował się naprzeciw szkoły. Tata wrócił po kilku minutach mówiąc, że fryzjer nie miał dla niego czasu. Nauczyciel podszedł do taty i …ten padł jak kłoda. Okazało się, że nauczyciel był dawnym bokserem i czynnym trenerem boksu. Nie muszę chyba dokańczać, co spotkało mojego ojca…
Moja edukacja i tak opiewała o te mniej drastyczne sceny. Była to już łagodniejsza szkoła jeśli chodzi o kwestie wymierzanych kar cielesnych.
Jedno jednak było znamienite. Rzadko mówiliśmy o tym rodzicom. Samo pochwalenie się tym, że podpadliśmy skutkowało kolejnym biciem. Nasi rodzice też się nie chwalili swoim.
– niestety samo prawo było dziurawe. Ściganie przemocy domowej czy sąsiedzkiej tudzież podwórkowo-ulicznej nie było priorytetem. Kto miał ochotę w tamtych latach tym się zajmować. Chyba, że doszło do zabójstwa albo czegoś naprawdę poważnego. To tak.
– Za komuny to często mężczyźni byli jedynymi żywicielami rodziny i wcześniej też. Kobieta była od wychowania dzieci, dbania o gospodarstwo domowe, stąd panowało określenie dla kobiet – „kury domowe”. To sprawiało, że łatwiej pozostawały w roli ofiary. Dzielnie i po cichu znosząc upokorzenia czy nawet dotkliwe pobicia. Rozwodów tak łatwo nie można było uzyskać jak dziś. Trwano, więc w takich rodzinach. Rozwiązań było naprawdę niewiele.
– Kwestia udowodnienia też miała znaczenie. Dziś łatwo nagrać takie sytuacje. Przemocy domowej czy tej użytej na ulicy. Są kamery, telefony z dyktafonami. I dowiedzenie nie tylko przemocy fizycznej, lecz także słownej, biernej, finansowej nie jest tak trudne jak 30 czy 60 lub 100 lat temu. Zmieniła się nasza mentalność, świadomość społeczna, a także prawo i instytucje stojące na straży przestrzegania prawa. Przemoc nie przestała istnieć, lecz jest na pewno bardziej utrudniona. Łatwiej ją udowodnić i ścigać jej sprawców. To dobrze.
Jeszcze jedna sytuacja do przytoczenia, która mi utkwiła z dziecięcych lat, kiedy tata wspominał swoją młodość. Tata przywoływał zdarzenie, gdy stał za młodu na dworcu kolejowym. To było, gdy chudził do zawodówki czyli w okolicach 1960-1963 roku. Młoda dziewczyna zaczęła palić papierosa w miejscu niedozwolonym, co ponoć było bardzo niestosowne. Podszedł do niej starszy mężczyzna. Nonszalancko wyciągnął go z jej ust. Wyrzucił następie do kosza. I zdzielił ją tak mocno w twarz jak się tylko dało. Upadła od razu. Szybko wstała i uciekła ze wstydu, w biegu zdążyła jeszcze przeprosić. Starzec natomiast został pochwalony przez ludzi, że skarcił tak niekulturalne zachowanie nastolatki. Dziś nie do pomyślenia!
Takowe sytuacje lub podobne mogą potwierdzić starsi ludzie, nasi rodzice, dziadkowie, którym przyszło żyć w tamtych czasach. Byłem też świadkiem tych nieprawidłowości. Dwudziestolatkom, nastolatkom trudno w to uwierzyć. Niestety tak było.
Takie oto moje spostrzeżenia są na temat przemocy.
Przemoc kiedyś jakoś sama się napędziła, takie mam wrażenie.
Uważam, że na szczęście nastąpiły pozytywne zmiany, choć negatywny wpływ przeszłości nie powinien być bagatelizowany. I trzeba o tym pamiętać. Przemoc jest zła. Poza tym jakoś tak dziwnie się składa, że jest łatwa do zastosowania. A jej konsekwencje trudno złagodzić w krótkim czasie.
Alkohol
O tym, jak i kiedy pojawił się w naszych domach, w codzienności człowieka, jest wiele spekulacji.
Prawdopodobnie znany jest od 4000 p.n.e. i wywodzi się z terenów Mezopotamii.
Wkradał się stopniowo do naszych domostw, do menu. Stopniowo pito go coraz więcej i częściej. W Polsce początkowo były ważone piwa, a potem wina. Destylacja alkoholu przyspieszyła spożywane. Po drugiej Wojnie Światowej spożycie alkoholu w Polsce szybko rosło i rośnie nadal. Skoro rośnie to i negatywny wpływ też musiał być coraz bardziej odczuwalny.
Czasy komuny to czasy doskonałe dla wzrostu spożycia alkoholu. Społeczeństwem, które pije łatwiej rządzić. Pamiętam, że było go dużo w mojej rodzinie. I nie tylko. Był wszechobecny. Co prawda był czas, w okresie stanu wojennego, że był trudno dostępny, lecz potem znów zawitał na stołach.
Jakże ranga alkoholu był ważna.
Domowe imprezy bez alkoholu – niemożliwe. Tak samo przyjęcia, zabawy, wesela, spotkania towarzyskie. Alkohol dodawał animuszu. Był przyjacielem.
Zapamiętałem go jako środek do załatwiania różnych spraw i tak:
– mama chcąc załatwić mieszanie w spółdzielni, prezesowi nosiła koniaki i wina,
– znajoma w urzędzie paszportowym przyspieszała wydanie paszportu, a potem gdy podjeżdżała pod dom autem z bagażnika wynosiła przedziwne alkohole i jak mówiła sama potem „załatwiała różne sprawy”,
– moja ciocia pracująca w urzędzie miasta również nie stroniła od takich suwenirów,
– tata załatwiał kilka dni wstecz chorobowe dzięki buteleczce,
– bumelka w pracy – dałeś procenty i jakoś się załatwiło,
– lekarze… bez połóweczki nie podchodź,
– …
Pili alkohol ludzie w pracy: milicjanci, lekarze, kierowcy, nauczyciele… dobra wszyscy.
Tata po wódce i ogólnie po każdym alkoholu bił nas częściej.
Inni też pewnie po alkoholu bywali częściej agresywni i bili swoje żony, dzieci. I inne osoby. Alkohol usypia nasz instynkt i ogranicza pewne hamulce kultury, taktu, wzajemnego szacunku.
To pewnie znasz. Nie wymyśliłem nic nowego.
I to też pewnie nie raz słyszałeś i wciąż da się to usłyszeć.
Maksyma żyjąca własnym życiem: kto nie pije, ten kapuje. Doświadczyłem jej oddziaływania na sobie.
W wojsku uważano mnie za kapusia i konfidenta, bo nie piłem. Dopiero po wielu miesiącach mi zaufano, choć namawiano na wypicie, nawet w ostatni dzień służby w armii. Nawet zakłady były robione czy wypije. To było w latach 1996/1997.
Po wojsku, w pracy też kilka lat mnie namawiano na „zrobienie wódeczki”. I znów podtekst kapusia.
Żeby było mało teść też mawiał i był zrozpaczony, że zły zięć mu się trafił, bo niepijący.
Kolegów również się traciło abstynencją.
Namawianie do picia było rutyną, przykazaną śpiewką.
Picie wódki było dla mnie swoistego rodzaju fenomenem.
Miałem na to określenie:
– Kiedyś nie piłeś – byłeś głupi. Teraz pijesz – jesteś głupi.
Coś w końcu pękło i coś się nagle zmieniło.
Znawcy twierdzą, ze przełom nastąpił w roku 2000. Coś w tym jest.
Dziś picie wódki w pracy jest czymś nie do pomyślenia.
Ludzie rozumieją odmowę.
Pijany kierowca na drodze jest zagrożeniem.
Jeśli ktoś poczuje od Ciebie alkohol i ma to znamiona przestępstwa zgłasza to bez skrupułów na Policję. Przykłady, proszę bardzo: pijany lekarz na dyżurze, pijany kierowca, rodzic opiekujący się dzieckiem, itp. Czujny pracodawca zwolni Cię z pracy.
Dziś picie jest zagrożeniem.
A jeszcze kilka lat temu kto by pomyślał, że zabronią pić wszędzie. I co znamienite, ludzie te zakazy jakoś dziwnie łatwo zaakceptowali. Świat się zmienił.
Dobry kierunek
Zmienił się sposób wychowania i podejścia do rodziny. Mężczyźni bardziej angażują się w wychowanie dzieci. Kobiety częściej pracują.
Wchodźmy w nowe role, dotąd nam nieznane. I tu jest pewien rodzaj niebezpieczeństwa. Dla dorosłych osób, bo to pierwsze lub drugie pokolenie mierzące się z tak ogromną zmianą. To może i będzie powodować pewne frustracje, dla mężczyzn i kobiet. Musimy do tego przywyknąć. Pogodzić się z tym i zaakceptować. Głębsza analiza to już oddzielny temat.
Muszę przyznać, że mam w zakresie wychowywania dzieci, wywiązywania się z obowiązków domowych, zakresu prac kobieta-mężczyzna ogromny problem. Mój tata nie robił w domu niemal nic. Opieka i wychowanie spoczywały na mamie. Większość prac domowych także. Rozmyślałem długo czy moje wzorce są prawidłowe.
Z dzieciństwa nie pamiętam obrazów, by mężczyźni wychodzili na spacer z dziećmi w wózkach, siedzieli z nimi w piaskownicach. Brali czynny udział w procesie wychowawczym poza domem, w sposób oficjalny.
Pytałem o to mamę. I sama mi przyznała, że w czasach, gdy byłem mały, widok mężczyzny z wózkiem był rzadkością.
Mogłem się pomylić, moja mama także. Węszyłem i analizowałem dalej. Może mam jakieś zawężone poglądy, myślałem.
Niemniej pełniejszą odpowiedz dały mi książki.
Zastanów się i sprawdź, bo może mam złe rozeznanie, ale…
Od kiedy ukazują się poradniki:
– Jak być dobrą mamą?
– Jak być dobrym ojcem?
– Jak być dobrą żoną, czy dobrym mężem?
– Jak dbać o relacje w związku?
– Jak rozmawiać z dzieckiem?
Powiem Ci, co ustaliłem.
Zaledwie od kilku lat. Zaledwie.
Dlatego mam dylematy czy byłem dobrym mężem i ojcem.
Myślę, że dobrym. Robiłem zdecydowanie więcej niż mój tata. Myślę, że nie da się nawet nas porównać. Dzieli nas przepaść. Na mają korzyść.
Tymczasem tę wątpliwość potęgowała żona.
W jej oczach nie robiłem nic. Dosłownie nic. Za mało, Źle. Za długo. Ach, do bani ze mnie facet – myślałem sam o sobie. Uwierzyłem w to. Dlatego dociskała śrubę i coraz bardziej mnie linczowała słowami. Kalumnie wychodziły poza progi domowe.
A jak jest w Twoim domu – Droga Pani, Drogi Panie?
Myślę, że ten temat warto przerobić, porównać z wiedzą i doświadczeniami innych. Wszechstronnie, zdroworozsądkowo, bez zbędnego urazu i nadymania się. Czas dokształcić się, by nie popełniać błędów. Zwłaszcza, że czasy się zmieniają. Musimy, powtarzam, musimy się do nich dostosować. One do nas się nie dopasują.
Czasy nasze i naszych dziadków albo pradziadków to – inny świat.
Terapia
Na zakończenie jeszcze jedna kwestia pod rozmyślanie. Szalenie istotna.
Czy kiedykolwiek tak ją widziałeś lub widziałaś, oceniałeś lub oceniłaś?
Nie tłumaczę tu nikogo, nie bronię. Nie zamierzam bronić naszych rodziców alkoholików stosujących przemoc. Naszych dziadków, ani nas samych.
Poddaję jedynie temat pod obiektywną ocenę. Bo my oceniamy naszych przodków, ale i nasi potomkowie ocenią nas. Każda ocena funkcjonuje w pewnych uwarunkowaniach, często niezależnych od nas. Za to konsekwencje ponosimy niezależnie od uwarunkowań jako jednostka. To jest ten ogromny moralno-ludzki rozdźwięk.
Ruch Anonimowych Alkoholików zrodził się USA. Przyjmuje się dzień 10 czerwca 1935 roku za symboliczną datę narodzin ruchu.
Pierwsze informacje do Polski dotarły ok. 1957 roku. Działo się po tym czasie trochę, lecz ostatecznie jesień 1974 roku polscy AA uznają za swój początek.
DDA wyodrębniło się z AA w okolicach 1978 roku również w USA. W Polsce jako pierwszy o problemach dorosłych dzieci alkoholików zaczął mówić Jerzy Mellibruda w połowie lat osiemdziesiątych. Zatem terapie AA i DDD w naszym kraju są względnie świeżą tematyką, jeszcze mało rozpropagowaną.
W Polsce jest ponad 11 milionów ludzi z objawami syndromu DDA, o czym mówią dane PARPA. Ilu o tym słyszało, ilu wie coś więcej, a ilu jest świadomych i jaki odsetek coś z tym robi?
Nie ma danych na ten temat. Niemniej są to śladowe ilości, tak przypuszczam.
Zatem jakie szanse na leczenie mieli moi dziadkowie, mój tata?
Ja dowiedziałem się o tym moim syndromie DDA dopiero w 2018 roku.
A Twoje otoczenie i Ty sam? Gdzie jesteś, w jakim miejscu, na jakim etapie?
Toteż jakie szanse na leczenie mieli Twoi dziadkowie, Twój tata czy mama, rodzeństwo i w końcu Ty?
Przypomnij sobie, co wcześniej pisałem. Tak w wielkim zawężeniu i uproszczeniu zadaję tylko tyle pytań. W mojej ocenie i tak są trudne, a odpowiedzi, hmm… są po Twojej stronie.
Nic Ci nie sugeruję.
Zatem:
I. W latach 1950-80 (w zaokrągleniu):
– na picie alkoholu było wręcz przyzwolenie i ogólna akceptacja ( na poziomie społeczeństwa i państwa). Jaki to miało bezpośredni lub pośredni wpływ na Ciebie i Twoje życie?
– w tym samym okresie podobnie było z przemocą (na poziomie społeczeństwa i państwa). Jaki to miało bezpośredni lub pośredni wpływ na Ciebie i Twoją rodzinę?
– czy przed 1980 istniały terapie AA i DDA w naszym kraju? Czy ktoś w ogóle pomagał sprawcom i ofiarom?
II. TERAZ
– jaka jest świadomość ludzi o własnym alkoholizmie czy syndromie DDA/DDD.
– jaka jest dostępność terapii, ile na nią trzeba czekać, jak reagują na to bliscy?
– ile przeczytałeś poradników o byciu dobrym partnerem, ojcem? Ile terapii w tym zakresie przeszedłeś? Ile rozmów z psychologami, terapeutami, swoimi bliskimi, kolegami czy przyjaciółmi odbyłeś?
Możemy patrzeć w jeden konkretny punkt, a widzimy różne rzeczy.
Obserwujemy świat, a postrzegamy go tak różnie.
Wczorajszy Świat i dzisiejszy różnią się diametralnie.
Pamiętaj, że czasy, w których żyjesz wiele determinują, ale i ograniczają.
Moja babcia nie miała w wieku 10 lat kombajnu, tylko sierp. I nie mogła 10 arów pszenicy skosić w parę minut .
Mój dziadek, w 1946 roku, nie miał możliwości pójść na miting AA.
Dziś mamy lepszą wiedzę, książki, terapię, łatwiejszy dostęp do psychologów i terapeutów, instytucje funkcjonują sprawniej. Informacje rozprzestrzeniają się w ponad dźwiękowym tempie. Korzystajmy z tego.
Najgorsze, co można zrobić, to mieć narzędzia i z nich nie korzystać lub korzystać źle. Nasza wiedza oraz świadomość, że robimy coś źle, iż krzywdzimy innych lub nie leczymy urazów przeszłości, najbardziej nas obciążają. Za to poniesiemy konsekwencje.
Każdy z nas ma swój świat. Inny. Zadbajmy o swój. Pielęgnujmy go. Nie krzywdźmy – ani siebie, ani innych.
Mogę nie mieć racji. Zgadzam się z tym. Postrzegam świat swoimi kategoriami, które są mniej bądź bardziej zbieżne z Twoimi.
A jeśli mam rację, to co wtenczas?