Pod koniec lipca pojechałem z synem i chrześniakiem do Zatoru, do Energylandii. Miał to być dzień dobrej zabawy i pokonywania lęków. I uwierz mi na słowo, był. Była ostra jazda i moc.
Czy pobyt w takim miejscu może służyć dobrej zabawie i pokonywaniu lęków? Poznaj moje stanowisko. O tym podejściu w dalszej części artykułu. Tymczasem…
Informacje organizacyjne dla przyszłych śmiałków
Na samym początku kilka kwestii organizacyjnych dla żądnych przygód. Zator znajduje się województwie małopolskim, w pobliżu Oświęcimia. Parking jest tak duży i rozległy, tak że komplikacji z parkowaniem na pewno nie będzie. Choć podobno odwiedza Energylandię ponad milion osób rocznie. Sam obiekt jest świetnie oznaczony. Posiada wiele atrakcji. Każdy znajdzie coś dla siebie, od dziecka po dorosłego. Jest wiele punktów gastronomicznych, a ceny są dość wygórowane. Dla przykładu kremówka kosztuje 12 złotych, a kawa zaczyna się od 8 złotych i dochodzi do 16 złotych, w zależności od pojemności i rodzaju. Pojęcie wartości jest względne. W sumie da się to jakoś ogarnąć. Raz się żyje, więc tak naprawdę wypada to zrozumieć. Warto ze sobą zabrać niezbyt duże torby lub plecaki. W wielu miejscach są szafki, gdzie można je włożyć i przechować na czas zabawy lub na dłuższy czas. Tylko potem trzeba wrócić. I trzeba obejść je z drugiej strony, gdyż wkładamy przedmioty z jednej, a wyjmujemy z drugiej. Wystarczy tylko zakupić jednorazowo opaskę za 5 złotych, by mieć dostęp do tych szafek. A potem wypada dobrze się bawić.
Do nas
I jeszcze taka jedna myśl przyszła mi do głowy. Kiedyś to my musieliśmy jeździć za granicę, by zaleźć świetne miejsca do zabawy. Teraz u nas jest już coraz lepiej i wielu gości z zagranicy bawi się w Zatorze. Fajna sprawa. Jest tam multikulturowo i wielojęzykowo.
Jest jazda
Zacząłem od „Mayana” (na zdjęciu). Najpierw kilkominutowa kolejka, jak przy każdym urządzeniu. Trzeba odstać swoje. Nie, wcale, a wcale, krzyki ludzi mnie nie przerażały. Zdecydowałem się i już. Nie było mowy o wycofaniu. Z dołu Mayan wygląda na pozór łagodnie. Tylu przede mną dało radę i ja dam. Spoczko, luzik. Wzmacniałem się mentalnie. Po konstrukcji spodziewałem się, że przeciążania będą oscylować w okolicy 3G. Na szczęście nie przeczytałem wcześniej jaka jest wartość G. Kolejka się przesuwała. Przyszła, więc pora na nas. Przeszliśmy kołowrotek, zająłem miejsce, mężczyzna z obsługi zapiął pas i sprawdził zabezpieczenie. Ruszyła maszyna. I nadszedł czas na konfrontację. Z prędkością, lękiem, własną słabością, przeciążeniem i wywijasami. Nie było możliwości odwrotu. Powoli wznoszący się do góry wagon dojeżdżał do szczytu, a my stopniowo oddalaliśmy się od ziemi, co trochę mroziło krew z w żyłach. Myślę sobie, Szymek dasz radę!
Szczyt.
I nagle zaczęło się. Jest niezła jazda – pomyślałem. Pierwsza ostra w dół. Krzyk ludzi. I jedna myśl. O nie. Nie zwymiotuję! Zamykam na chwilę oczy. Jakby ktoś zrobił to za mnie, to przynajmniej spojówki i gałki oczne będą czyste. Nic nie czuję. Żadnych ciał obcych. No może wiatr i swoją twarz, która się rozjeżdża. Otwieram oczy. Mkniemy. W poziomie, zaraz w pionie, 90 stopni, może 180 stopni, mija chwila i 3 razy obracamy się o 360 stopni. Tracę orientację, tak na czuja z tymi stopniami. Jest jazda. A końca nie widać. Mocno rękami chwytam rury zabezpieczenia. Bardziej odruchowo, bo już się nie boję. Natomiast jest adrenalina. Jeszcze chwila. I myślę sobie zaraz koniec, a tu wciąż gnamy do przodu. Chce mi się krzyczeć. No „Kończ waść, wstydu oszczędź”! Test zaliczyłem. W sumie nie wiem czemu pomyślałem o Jędrku Kmicicu. A Wołodyjowskiego jak nie widać, tak nie widać na horyzoncie. Facet z obsługi też jakiś głuchy na ten mój niemy okrzyk. Jeszcze chwilka i będzie koniec. I tak wagon wjechał na ostatnia prostą i szybko zwolnił. Podjeżdżał do stanowiska do wysiadki. Wow. Wow. Dobrze, że nie wysiadłeś, Szymuś, Szymuniu, Ty mordo moja! – komplementowałem sobie. I wysiadka. I ta duma. Dałem radę. Okiełznałem wszystkie demony w sobie. Czy pojadę kiedyś jeszcze? A jakże. Pojadę. Wychodzimy z ogrodzenia Mayana i tam od razu budka ze zdjęciami. Szukamy siebie. Nie, a co to? To ja? To moja twarz? Krzyczą ludzie. I się śmieją. Jestem i ja. Oooo. To nie ja. To nie ja – słyszę. Nie może być aż tak źle, a jednak! W końcu odnajduje siebie na ekranie. Nic zabawnego. Twarz spłaszczona jak spód garnka. Tak samo mój syn i chrześniak. Cóż płaskie maski nas nie zniechęcają. Pełni optymizmu i radości idziemy dalej.
Potem syn i chrześniak poszli na Aztec Swing. Siadasz wygodnie, a potem równie „wygodnie” na ramieniu wznosisz się pionowo pod kątem ponad 90 stopni, do tego okrągła podstawa obraca się o 360 stopni. Podziękowałem. Następnym razem. Przeciążenie zaledwie 4,5G. Hi hi hi.
Następnie w trójkę idziemy na Speed Water Coaster. Jest to połączenie rollercoastera i przejażdżki wodnej. Jest to atrakcja wznosząca pasażerów na ponad 60 metrów wysokości i osiągająca prędkość około 110 km/h! Ponoć jedyny taki na świecie. Przyjemna jazda, lecz po Mayanie to już bułka z masłem. Rewelacyjna zabawa.
Przyszedł czas na mega wyzwanie. HYPERION. Ten najwyższy liczący 77 metrów wysokości, 80 metrów przy pierwszym spadku, najszybszy 142 km/h w całej Europie, Mega Coaster. Z daleka budził szacunek, lecz gdy stanąłem u jego podnóża i zobaczyłem jak wehikuł wznosi się na wysokość 77 m, to najzwyklej w świecie – odpuściłem. To ponad moje siły, tamtego dnia. Trochę mnie kusiło, lecz mam lekki lęk wysokości i muszę z tym zawsze walczyć. Jeszcze chwilę obserwowałem, by nabrać przekonania, ale to mnie tylko zniechęciło. Syn przyjechał głównie dla Hiperiona, więc pobiegł do długiej kolejki. Ja i chrześniak byliśmy zaledwie biernymi obserwatorami. Zastanawiałem się jakie jest przeciążenie. Myślałem, że jakieś 6/7G. Podziwiałem innych. Po kilkunastu minutach syn wrócił. Bardzo podekscytowany. Tata, SUPEEERRR. Ale jazda.
– Jedziesz? – zapytał. Za żadne skarby, ledwo wymamrotałem.
– A Ty jak synu? – zapytałem z dużą ciekawością. Lekko trzęsą mi się jeszcze nogi, lecz jest OK!
Tak, OK. Łatwo mówić.
Syn za kilkadziesiąt minut wrócił jeszcze raz.
I przed jego ponownym szaleńczym zajadem, znów wahałem się. Ponownie zaczęliśmy się przyglądać. Coś mnie kusiło, lecz lęk i strach wygrały. Dodatkowo wydarzyło się jeszcze coś.
I co? Wracamy
Stała tam para, która co dopiero odbyła jazdę na Hyperionie. Obserwowali jazdę innych osób. I słyszę mimowolnie ich rozmowę.
– Zjeżdżaliśmy tak ostro pionowo z górki? – pyta z niedowierzaniem mężczyzna, kobiety.
– Tak – odpowiada ona.
– To ja chyba straciłem przytomność, bo nic nie pamiętam – odrzekł.
Mija kilka sekund i wagon z ludźmi dojeżdża blisko nas, do łuku ostro przechodzącego w lewo i jego pasażerowie robią obrót o 180 stopni.
– To my też byliśmy na tym łuku? – tym razem pytała kobieta.
– Widocznie tak! – rzekł trzydziestoparoletni mężczyzna, z wyglądu.
– To chyba ja tym razem straciłam przytomność – zarechotała pani.
– I co? – zapytali się nawzajem.
– Wracamy!!! – i z okrzykiem na ustach pobiegli ponownie do kolejki.
Nie zachęcili mnie tymi słowami.
Tego dnia w międzyczasie zaliczyliśmy jeszcze zabawę na urządzeniu o nazwie TSUNAMI DROP Jest to wysoka na ponad 40 metrów wieża zrzutu, charakteryzująca się dość dużą prędkością i sporymi przeciążaniem. Za to widok zapiera dech w piersiach. Usiedliśmy tyłem do parku i mogliśmy oglądać pobliski krajobraz. Cudownie zobaczyć jeziora i pobliskie łąki, lasy z tej wysokości. Niezapomniany widok. Zapomniałem patrząc na to, co mnie otacza, o strachu i lęku wysokości.
W domu przeczytałem, że Mayan ma przeciążenie 5G. Wysokość wynosi 33 m, a prędkość jaką osiągają wagoniki na tej kolejce to 80 km/h. Przeciążenia Hyperiona nie jest podane, ale myślę, że 7G to minimum.
I w kontekście DDA.
Mamy kłopoty z dobrą, wyluzowaną zabawą – gwarantuję Ci, że będziesz się tam dobrze bawić. Zwłaszcza, gdy skorzystasz z Mayana lub Hyperiona. Ludzie byli podekscytowani, a niektórzy nawet z tego powodu biegali z radością na twarzy, byle zająć miejsce po raz kolejny w kolejce.
Na pewno zabawisz się swoimi lękami. Będziesz z nimi igrała lub igrał. Mayan na pewno podbuduje ciebie, a po Hyperionie możesz chodzić dumny/-a jak paw. Jestem wręcz przekonany, że tam w Energylandii można śmiało powalczyć z pewnymi lękami i każdy wyciągnie z tej zabawy swoje wnioski. I przełamie pewne bariery. Nabierze pewności.
Wracając do domu naszła mnie taka mała refleksja, że z jazdą na tych konstrukcjach jest jak z terapią. Wiesz, że nie będzie łatwo. Zdajesz sobie sprawę z pewnych obciążeń, zwrotów w życiu o 90, 180 czy 265 stopni. A jednak decydujesz się. Wsiadasz do transportera zwanego „terapia” i zaczynasz jazdę. I tak jak z tych wagonów nie da się wyjść, bo trzeba przejechać w ekstremalnych warunkach, tak powinno być w rzeczywistości podczas leczenia. Nie wysiadasz i jedziesz całe okrążenie, od początku do końca. I wychodzisz z tego z mieszanymi uczuciami, lecz i ze świadomością zwycięstwa. Pokonania słabości fizycznych i głównie tych psychicznych.
I co najistotniejsze, tak jak te konstrukcie tam zostały, tak Ty musisz mieć świadomość, że Twoje DDA w Tobie w jakimś topniu zostanie. I jak będzie realna potrzeba, to znów wrócisz na chwilę do wagonu z napisem „terapia”. Po raz drugi, trzeci…, i z każdym kolejnym jest łatwiej. A może raz wystarczy.
Czy było warto, czy jest warto?
W moim odczuciu – warto.
Na pewno wrócę pokonać Hyperiona, a bardziej to swoje lęki, strach tudzież inne ograniczenia. Zrobię to dla siebie.
2 Comments
Świetnie się to czyta
Dzięki Łukasz.